Poprzedni album Kreatora ukazał się w 2017 roku. Jeśli jednak ktoś sądzi, że przez te 5 lat doszło do stylistycznej rewolty i „Hate Uber Alles” przyniesie powiew świeżości do twórczości niemieckiej legendy thrashu to jest w dużym błędzie. Mille Petrozza już wiele lat temu wydeptał sobie swoją strefę komfortu i ponownie nie zamierza jej opuszczać. Czytaj dalej Kreator – Hate Uber Alles
Archiwa tagu: recenzja
Blues For Neighbors – From Roaming About
Niespełna rok temu pandemiczną rzeczywistość umilała mi w okresie letnim ekipa Blues For Neighbors. Wrocławski duet swoim bluesem, folkiem, country idealnie wpasował się w potrzebę oderwania od polskiej rzeczywistości przenosząc mnie na amerykańskie bezdroża i przydrożnych barów znanych z filmów zza oceanu. Czytaj dalej Blues For Neighbors – From Roaming About
The Black Keys – Dropout Boogie
Bardzo krótko bo niespełna rok przyszło nam czekać na następcę całkiem ciepło przyjętego „Delta Kream”, na którym ekipa The Black Keys skierowała się na trochę inne tory niż na kilku wcześniejszych wydawnictwach. Duet grał tu w klimacie amerykańskich przydrożnych barów. Wszystko to podlane było leniwą, duszną atmosferą letniego weekendowego dnia. Czytaj dalej The Black Keys – Dropout Boogie
Decapitated – Cancer Culture
Kiedy we wrześniu 2019 roku ogłoszono, że Wacław Kiełtyka został nowym gitarzystą Machine Head, w mojej głowie pojawiły się dwa scenariusze. Pierwszy z nich był jak najbardziej pozytywny i dotyczył wprowadzenia dużego powiewu świeżości do pogrążonej w marazmie ekipy Flynna. Drugi scenariusz był już zdecydowanie mniej przyjemny, bo wiązał się z potencjalnym dłuższym rozbratem z kapelą macierzystą Vogga. Czytaj dalej Decapitated – Cancer Culture
Ufomammut – Fenice
Ufomammut był jednym z najlepszych odkryć, które przytrafiły mi się podczas mojego debiutanckiego uczestnictwa na festiwalu Red Smoke Fest w Pleszewie w 2018 roku. Zespół „kupił mnie” praktycznie od pierwszych dźwięków koncertu serwując granie apokaliptyczne, miażdżące, bezkompromisowe, totalne. Myślę, że w czasie koncertu Włochów nie spał nikt w promieniu kilku kilometrów. Czytaj dalej Ufomammut – Fenice
Wo Fat – The Singularity
Amerykańskie trio z Dallas przyzwyczaiło fanów do tego, że od momentu powstania zespołu raczyło słuchaczy nowym materiałem średnio co 2 lata. Dlatego już w okolicach 2018 roku czekałem na następcę „Midnight Cometh”. Kolejne lata mijały a w obozie Wo Fat nadal trwała cisza, która w okolicach początku zeszłego roku doprowadziła do tego, że zwątpiłem już w to, że nowe wydawnictwo w ogóle się ukaże. Czytaj dalej Wo Fat – The Singularity
Jack White – Fear Of The Dawn
Twórczość Jacka White’a jest w mojej dyskografii pewnego rodzaju fenomenem. Oczywiście zaczęło się od The White Stripes. Później była ekipa The Dead Weather i na końcu solowe nagrania artysty. Z tego zestawienia zdecydowanie najlepiej poznałem Dead Weather, na samym końcu zaś uplasowały się solówki. Okazją do zmiany układu w tabeli był pierwszy od czterech lat album Jacka White’a. Czy jednak tak się stało? Czytaj dalej Jack White – Fear Of The Dawn
Meshuggah – Immutable
Trzeba przyznać, że Meshuggah jest fenomenem na skalę światową. Pomimo tego, że członkowie zespołu nie lubią gdy określa się ich jako prekursorów djentu to trudno zaprzeczyć temu, że tak właśnie jest. Co więcej – nie dość, że Szwedzi mieli gigantyczny wpływ na ten podgatunek metalu, to dodatkowo wypracowali w nim swoją hermetyczną niszę, do której nie udało się dostać żadnemu innemu zespołowi. Czytaj dalej Meshuggah – Immutable
Messa – Close
To, że poznałem Messę zawdzięczam tylko i wyłącznie bardzo dobremu algorytmowi typującemu sugestie albumów do przesłuchania na Spotify. Właśnie pośród sugestii pojawiła się okładka debiutu zespołu – „Belfry” – która z miejsca przykuła moją uwagę. Przedstawia zatopioną wieżę kościoła w Curon. Jej stylizacja wraz z logo zespołu mogłaby sugerować granie ocierające się o któryś z podgatunków black metalu. Czytaj dalej Messa – Close
Placebo – Never Let Me Go
Chyba nie będzie dużym nadużyciem stwierdzenie, że czasy świetności Placebo przypadają na końcówkę poprzedniego i początek tego wieku. Po wydaniu „Meds”, który sam spotkał się z bardzo różnym odbiorem, był tylko zjazd po równi pochyłej i cisza trwająca od 2013 roku. Nie mogę powiedzieć, że czekałem na nowy album ale słuchając tych, które są już pełnoletnie wspominałem o czasach, w których się ukazywały Czytaj dalej Placebo – Never Let Me Go