Niespełna rok temu pandemiczną rzeczywistość umilała mi w okresie letnim ekipa Blues For Neighbors. Wrocławski duet swoim bluesem, folkiem, country idealnie wpasował się w potrzebę oderwania od polskiej rzeczywistości przenosząc mnie na amerykańskie bezdroża i przydrożnych barów znanych z filmów zza oceanu.
Opisując „Cursed Songs” wspomniałem, że album ten wywołuje w słuchaczu chęć rzucenia wszystkiego i wyjechania w plener chociażby po to by w sielskiej atmosferze pobujać się w hamaku przy dźwiękach zamykającego krążek „Blue Canyon”, który podobnie jak ta sielska atmosfera, mógłby nigdy się nie kończyć.
Można powiedzieć, że „From Roaming About” rozpoczyna się w miejscu, w którym kończy się „Cursed Songs”. Praktycznie od pierwszych dźwięków otwierającego album „Mr. Ike” mamy wrażenie, że słuchamy bezpośredniej kontynuacji poprzedniego wydawnictwa. I nawet klimat się zgadza bo tutaj również uczestniczymy w niespiesznej sielance w krainie, w której czas płynie wolniej. Warto zwrócić uwagę na to, że duet wplata w utwór bardzo dużo ciekawych instrumentalnych elementów.
„Dark Prayer Blues” wprowadza trochę ożywienia i sprawia, że chcemy zejść z hamaka by potupać trochę nogą w rytm muzyki. Podobnie mamy w czasie słuchania „Each Drop Is The Ocean” i przede wszystkim „Dead Man Boogie”, którego refren nie chce opuścić głowy na długo po przesłuchaniu albumu, który bez wątpienia nie jest pozycją do jednokrotnego przesłuchania z co najmniej dwóch powodów.
Jednym z nich jest poziom nagranego materiału – „From Roaming About” zwyczajnie wciąga specyficzną atmosferą i klimatem na tyle, że chciałoby się go słuchać zdecydowanie dłużej. I tu, podobnie jak w przypadku „Cursed Songs”, pojawia się problem ponieważ album trwa niespełna 35 minut. Nie ma tu miejsca dla zapychaczy ale ponownie po ostatnich dźwiękach krążka pozostaje pewien niedosyt. Zwłaszcza, że mamy tu chociażby taką perełkę jak instrumentalny „Sally In The Garden”.
Zestawiając ze sobą „From Roaming About” i „Cursed Songs” można dojść do wniosku, że to początkowe wrażenie bezpośredniej kontynuacji jest złudne. Nowy album jest materiałem zdecydowanie bardziej spójnym jak gdyby duet określił dokładnie kierunek, w którym chce podążać. Nie odnajdziemy tu elementów wywołujących skojarzenia chociażby z Me And That Man czy odskoczni w inne rejony muzyczne tylko skupimy się na klasyce gatunku.
W tym wypadku uznaję to za duży plus ponieważ na przestrzeni niespełna roku duet nagrał dwa albumy, które mimo początkowego wrażenia podobieństwa są jednak wyraźnie różne i równie wciągające. „From Roaming About” ukazał się dosłownie przed chwilą ale ja już czekam na więcej:)