Decapitated – Cancer Culture

Kiedy we wrześniu 2019 roku ogłoszono, że Wacław Kiełtyka został nowym gitarzystą Machine Head, w mojej głowie pojawiły się dwa scenariusze. Pierwszy z nich był jak najbardziej pozytywny i dotyczył wprowadzenia dużego powiewu świeżości do pogrążonej w marazmie ekipy Flynna. Drugi scenariusz był już zdecydowanie mniej przyjemny, bo wiązał się z potencjalnym dłuższym rozbratem z kapelą macierzystą Vogga.

Na szczęście minęły niespełna 3 lata od dołączenia do MH i niecałe 5 od wydania „Anticult” i naszym oczom i uszom ukazuje się „Cancer Culture”. W historii zespołu zdarzyła się już jedna taka długa przerwa, zatem jest to okres jak najbardziej akceptowalny, choć wiadomo – chciałoby się zdecydowanie krócej.

Nowy album Decapitated promują 3 utwory: tytułowy, „Hello Death” oraz „Just A Cigarette”. Już po ich premierze pojawiły się wyraźne dwa fronty: „obrońców tradycji” oraz tych otwartych na nowe brzmienie. Ci pierwsi zarzucali drastyczny odjazd stylistyczny od klasyków zespołu i porównywali nowe utwory chociażby do twórczości z czasów „The Negation” – wiadomo na czyją korzyść wypadało to porównanie. Tę sytuację doskonale znamy też chociażby z czasów premiery „Anticult”.

Otwarci na nowe brzmienie słusznie zauważali, że zapowiedzi „Cancer Culture” stylistycznie nie odbiegają od tego co zespół prezentował na kilku poprzednich albumach wskazując „Carnival Is Forever” jako album, który zapoczątkował zmiany. Krążek ten ukazał się w 2011 roku, zatem zmiany te nie są nowe i przez 11 lat mieliśmy sporo czasu, by się do nich przyzwyczaić.

Tu dochodzimy do sedna, ponieważ odbiór efektu końcowego pracy muzyków zależy w dużej mierze od nas samych. Jeśli potrafimy odciąć się od wspomnień to „Cancer Culture” dostarczy nam sporej frajdy. Jeśli natomiast dalej żyjemy wspomnieniami to ten sam album dostarczy nam również bardzo długą listę powodów do narzekania.

Sytuacja ta jest o tyle ciekawa, że sam mam spore grono zespołów, w przypadku których żyję przeszłością i nie potrafię odciąć nowych nagrań od wcześniejszej dyskografii. Na szczęście Decapitated do nich nie należy i słuchanie „Cancer Culture” dostarczyło mi bardzo dobrej rozrywki. Chociaż albumowe zapowiedzi przykuły moją uwagę w stopniu znikomym i przesłuchałem je maksymalnie kilka razy.

Najwięcej odsłuchów przypadło oczywiście „Hello Death” ze względu na gościnny występ za mikrofonem wokalistki ukraińskiego zespołu Jinjer. Po wypuszczeniu tego singla pojawiły się komentarze o sprzedaży ideałów i rozmienianiu się na drobne. Moim zdaniem natomiast wokal Tatiany Shmailyuk wprowadza do utworu pewną różnorodność i jest czymś zupełnie nowym. Zatem eksperyment uznałbym za udany. Sama Tatiana natomiast śpiewa w sposób przypominający Julie Christmas i jeśli usłyszałbym ten utwór nie wiedząc kto udziela się w nim gościnnie, to obstawiłbym właśnie ją.

Pozostałe dwa utwory niespecjalnie mnie porwały, jednak sytuacja zmieniła się w momencie przesłuchania albumu w całości. Pierwszy odsłuch dosłownie „zbiegł się”, ponieważ „Cancer Culture” towarzyszył mi w czasie biegania. I przyznam szczerze, że był to mój najlepszy trening w tym roku.

Album zaczyna się niewinnie od krótkiego „From The Nothingness With Love”, w którym rytm nabija „żołnierska” perkusja. Te pierwsze kilkadziesiąt sekund buduje duszny klimat, ale nie zwiastuje pogromu, który nastąpi za chwilę. Utwór płynnie przechodzi w „Cancer Culture” i od tego momentu Decapitated nie biorą już jeńców. Album startuje trzema singlowymi utworami przedzielonymi przez „No Cure”, który utrzymany jest w podobnej konwencji czyli ekspresowym tempie i olbrzymiej dynamice.

Mogłoby się wydawać, że chwilę odpoczynku da słuchaczowi „Iconoclast”, który rozpoczyna się zdecydowanie delikatniej i wolniej. Jednak po kilkudziesięciu sekundach utwór przyspiesza ale w mniejszym stopniu niż jego poprzednicy. Również styl jest trochę inny. Death/groove wypierany jest przez klimaty thrashowe. Pojawia się też czysty wokal. Po bardzo dużej dawce „sieczki” „Iconoclast” stanowi bardzo fajny przerywnik.

Po początkowych kilkudziesięciu sekundach „Suicidal Space Programme” moglibyśmy sądzić, że trend ten zostanie utrzymany. Jednak lekko po minucie trwania zespół wyprowadza nas z błędu i serwuje słuchaczom jeden z szybszych i jednocześnie najlepszych momentów wydawnictwa.

W „Locked” Decapitated udowadnia, że można zagrać jeszcze szybciej i bardziej brutalnie zamykając całość w niespełna 80 sekundach trwania ze świetnym, urwanym zakończeniem, które zostawia pewnego rodzaju niedopowiedzenie.

Pierwszy wolniejszy fragment albumu pojawia się praktycznie na jego końcu bo w przedostatnim utworze. Zespół przemyca tu też sporo spokojniejszych elementów i opiera „Hours As Battlegrounds” na budowaniu klimatu. Jednak w zamknięciu albumu nie ma już miejsca na eksperymenty. „Last Supper” to kolejny bezkompromisowy fragment wydawnictwa okraszony lżejszą częścią z bardzo fajną solówką. Utwór urywa się nagle zostawiając po sobie nieco krępującą ciszę.

Pierwsze przesłuchanie „Cancer Culture” dosłownie zmęczyło mnie fizycznie. Albumu słuchało mi się tak dobrze, że półgodzinny trening przedłużył mi się na lekko ponad 37 minut bo właśnie tyle trwa nowe wydawnictwo. Już dawno pogodziłem się z faktem, że obecnie Decapitated to zupełnie inny zespół od tego, który nagrywał „Organic Hallucinosis”. Absolutnie mi to nie przeszkadza i bardzo lubię również ich nowszą, bardziej groove’ową odsłonę. Dlatego „Cancer Culture” podszedł mi już przy pierwszym przesłuchaniu i po kilkunastu kolejnych jestem w stanie bez wahania stwierdzić, że jest to album lepszy od „Anticult”.

Moja ocena -> 8/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *