To, że poznałem Messę zawdzięczam tylko i wyłącznie bardzo dobremu algorytmowi typującemu sugestie albumów do przesłuchania na Spotify. Właśnie pośród sugestii pojawiła się okładka debiutu zespołu – „Belfry” – która z miejsca przykuła moją uwagę. Przedstawia zatopioną wieżę kościoła w Curon. Jej stylizacja wraz z logo zespołu mogłaby sugerować granie ocierające się o któryś z podgatunków black metalu. Nic bardziej mylnego. Messa to rasowy doom metal z kobiecym wokalem momentami kierujący się w okolice stonera. Tak było przynajmniej w dużej części „Belfry”. Później muzyka zespołu zaczęła ewoluować.
„Close” jest trzecim albumem w dorobku włoskiej ekipy i jednocześnie tym, który przynajmniej do wydania kolejnego albumu dzierżyć będzie palmę pierwszeństwa w kilku kategoriach „naj”.
„Close” jest najdłuższym materiałem nagranym do tej pory przez Messę i trwa prawie 65 minut. Jest to również album najłatwiej przyswajalny dla potencjalnego słuchacza przy jednoczesnym byciu dziełem najbardziej spójnym i jednorodnym. W teorii brzmi to bardzo zagadkowo. Sprawdźmy zatem jak przekłada się to na praktykę.
Najnowszy album Messy przynosi słuchaczom 10 premierowych utworów, które poza dwoma przerywnikami trwają średnio po 6-10 minut. Już otwierający album „Suspended” wyraźnie sygnalizuje, że muzycznie będzie inaczej niż na dwóch poprzednich wydawnictwach. Co więcej – od razu słychać, że jeszcze bardziej rozwinął się wokal Sary Bianchin. Momentami utwór ten kojarzy mi się z filmowymi czołówkami Jamesa Bonda ale to raczej luźne skojarzenie. Już na wstępie otrzymujemy również wyjątkowo delikatny fragment ocierający się o klimaty psychodeli a nawet jazzu. Jest na prawdę ciekawie!
Bardziej dynamiczną i przede wszystkim stonerową odsłonę Messy usłyszymy w „Dark Horse”. Pojawia się tu sporo ciekawych riffów i przebojowych fragmentów, które sprawiają, że utwór wpada w ucho już przy pierwszym przesłuchaniu. Sporym zaskoczeniem może być końcówka „Dark Horse”, która bardzo wyraźnie zwalnia i dodaje ciężaru.
Jeszcze większym zaskoczeniem okazuje się być „Orphalese”, w którym pojawia się ormiański instrument duduk wprowadzający wyjątkowo egzotyczny klimat daleko odbiegający od wcześniejszych dokonań zespołu. W „Orphalese” nie odnajdziemy praktycznie ani grama ciężaru jednak w żaden sposób nie traktowałbym tego jako wadę utworu ponieważ wszystkie braki rekompensuje tu klimat. A poza tym za chwilę otrzymujemy „Rubedo” a tu jest już zdecydowanie bardziej gitarowo, podobnie z resztą prezentuje się „Pilgrim”.
Ciekawym fragmentem albumu jest zdecydowanie „0=2”, który jest jednocześnie najdłuższym utworem na „Close”. Dzieje się tutaj na tyle dużo, że utwór ten spokojnie można by podzielić na kilka krótszych. Spokojny początek z czasem zastępowany jest przez ciężar, po drodze pojawia się bardzo nerwowy, jazzujący saksofon i jeszcze kilka innych niespodzianek. Mimo ponad 10 minut czasu trwania nie ma tu nawet chwili na nudę.
Ta ewentualnie może pojawić się w „If You Want Her To Be Taken”, który nie jest utworem złym ale na tle reszty wypada najsłabiej. Na szczęście ciśnienie po nim skutecznie podnosi czterdziestosekundowa młócka „Leffotrak”, która jest bardzo oryginalnym wstępem do zamykającego płytę „Serving Him”.
W przeciągu 8 lat istnienia Włosi z Messy wydali 3 albumy. Niesamowita jest ewolucja każdego z nich i to jak bardzo się od siebie różnią będąc jednocześnie materiałami nagranymi na bardzo wysokim poziomie. „Close” nie chce opuścić odtwarzacza gdy już w nim zagości i tylko rozpala apetyty na kolejny materiał zespołu. Obyśmy tylko nie musieli czekać na niego 4 lata. Czas oczekiwania z pewnością umili nam dotychczasowa dyskografia a wśród niej właśnie „Close”, który jest bez wątpienia jednym z najciekawszych albumów gitarowych nagranych do tej pory w 2022 roku.