Archiwa tagu: black keys

The Black Keys – Dropout Boogie

Bardzo krótko bo niespełna rok przyszło nam czekać na następcę całkiem ciepło przyjętego „Delta Kream”, na którym ekipa The Black Keys skierowała się na trochę inne tory niż na kilku wcześniejszych wydawnictwach. Duet grał tu w klimacie amerykańskich przydrożnych barów. Wszystko to podlane było leniwą, duszną atmosferą letniego weekendowego dnia.  Czytaj dalej The Black Keys – Dropout Boogie

The Black Keys – Let’s Rock

black keys lets rockMuzyka The Black Keys towarzyszy mi już od 8 lat. Najpierw był świetny „El Camino”, który został strącony z tronu w momencie gdy poznałem „Rubber Factory”. O drugie miejsce album musiał walczyć z „Brothers”. Cała ta rywalizacja toczyła się na długo przed premierą „Turn Blue”. Rywalizacji tej z boku przyglądały się pozostałe albumy. Czytaj dalej The Black Keys – Let’s Rock

The Black Keys – Rubber Factory

black keys rubber factoryThe Black Keys to swego rodzaju fenomen. Dwóch kolesi tworzy muzykę, z której poziomem nie poradziłoby sobie pełno kapel o zdecydowanie większej liczebności. Każdy album duetu jest inny mimo, że oparty na graniu „garażowym”. Ich twórczość poznałem w czasach „El Camino”. Później był „Brothers” i „Attack & Release”. Na ich tle „Rubber Factory” brzmi zdecydowanie bardziej surowo. W zasadzie trudno się dziwić bo ze wszystkich wymienionych to właśnie opisywany album powstał najwcześniej – w 2004 roku. Jeśli miałbym opisać go w kilku słowach to byłoby to mniej więcej coś takiego: wzorzec nowoczesnego grania garażowego, soundtrack do kolejnego filmu Tarantino.  Jeśli chodzi o wzorzec to mogę być w błędzie. Nie jestem wielkim fanem tego gatunku, całej sceny nie śledzę ale jeśli kiedyś miałbym założyć zespół garażowy to chciałbym aby brzmiał on właśnie tak. Dominuje tu surowizna, brud i przebojowość. Czytaj dalej The Black Keys – Rubber Factory

The Black Keys – Turn Blue

black keys turn blueDługo nie mogłem przekonać się do nowego albumu Keysów. A dlaczego? Z prostej przyczyny – swoją przygodę z zespołem zacząłem od El Camino a Turn Blue jest do niego tak bardzo podobny jak jak nasi polscy kopacze nożni do reprezentacji Brazylii. Niby jedna i druga ma na starcie po 11 graczy… i na tym podobieństwa się kończą. Zatem po ultra przebojowym poprzednim albumie ciężko było się przestawić na rzecz totalnie odmienną. Z początku, po pierwszym przesłuchaniu odłożyłem album w kąt i zabrałem się za inne premierowe wydawnictwa. No ale po pewnym czasie wypadało dać szansę kapeli, która jeszcze nie tak dawno temu zachwyciła mnie i uzależniła na wiele tygodni. No i w ten sposób każdy kolejny kontakt z Turn Blue zmieniał moje zdanie o nim. Album jest diametralnie różny od swojego poprzednika ale nie można powiedzieć, że gorszy. Czytaj dalej The Black Keys – Turn Blue

The Black Keys – Brothers

black keys brothersNo i stało się tak jak przewidywałem przed przesłuchaniem El Camino. Wiedziałem, że jeśli kapela wpadnie mi w ucho to prędzej czy później ich dyskografia (albo chociaż najlepsze krążki) zagości u mnie na półce. Na razie kilka tygodni temu do mojej kolekcji dołączył bezpośredni poprzednik El Camino czyli Brothers. Pierwsze co rzuca się w oczy/uszy to to, że krążek ten jest zdecydowanie mniej przebojowy. Nie znaczy to, że płyta jest słaba. Świetnej muzyki mamy tu pod dostatkiem. Druga rzecz: El Camino to 11 utworów ściśniętych w niecałe 38 minut muzyki, na Brothers kawałków mamy 15, wyszło tego lekko ponad 55 minut. Tam jest samo „gęste”, tu płyta lekko się rozjeżdża: początek jest genialny, napięcie opada w okolicach 10 utworu i płytka przelatuje sobie do końca praktycznie bez żadnych emocji oprócz „Never Give You Up”. Czytaj dalej The Black Keys – Brothers

The Black Keys – El Camino

black keys el caminoZ tego co zauważył mój muzyczny sokoli wzrok wynika, że ostatnio było dość głośno o tym albumie. Mnóstwo pozytywnych opinii w internecie, 4,5/5 w Teraz Rocku, wychwalanie przez znajomych itp itd. W kwestii muzyki mam tak, że zazwyczaj nie lubię takich polecanek, często puszczam je mimo uszu i nawet nie poznaję „własnousznie” danego wydawnictwa, wolę samemu coś odkryć czy odkopać ze staroci niż dostać gotowe na tacy. Dodatkowo poznanie nowego artysty grozi w wypadku zainteresowania zakupem dyskografii a płyt w domu i tak już teraz mam dużo. No ale kurczę: same pozytywy, ochy, achy, do tego jeszcze ta okładka: totalnie banalna a zarazem intrygująca i kojarząca się jednoznacznie z Ameryką. Sięgnąłem po El Camino i muszę przyznać, że dawno nie miałem takiej frajdy podczas słuchania czegoś zupełnie dla mnie nowego. Czytaj dalej The Black Keys – El Camino