Alice In Chains – Dirt

alice in chains dirtW czasach studenckich, na jednej z imprez przewinął się “wielki” fan grunge. Chyba z godzinę podniecał się Nevermindem, innymi płytami Nirvany już nie tak bardzo, mówił jaki to z niego “grandżowiec”. “A Dirt znasz?” – w końcu nie wytrzymałem i zapytałem:) No i okazało się, że “wielki fan” gatunku nie ma zielonego pojęcia o istnieniu Alice In Chains (i innych kapel, z nazwy kojarzył tylko Pearl Jam). Kilka miesięcy później nasz bohater znów pojawił się na studenckiej imprezie. Przez ten czas doszedł do wniosku, że Nirvana to syf straszny i tylko Dirt i AIC się liczą, że Dirt to najlepsza płyta jaką w życiu słyszał. Może taka drastyczna zmiana, mówienie o najlepszej płycie w życiu i jechanie po Nirvanie to przesada ale nie zmienia to faktu, że Dirt jest wybitny. Wg mnie zjada Nevermind na śniadanie a Staley wokalnie bije na głowę Kurta. Czytaj dalej Alice In Chains – Dirt

Kult – Ostateczny Krach Systemu Korporacji

kult ostateczny krach systemu korporacjiOstatni album Kultu, z którego wszystkie utwory znam po tytule, mniej (lub) więcej znam tekst i który słucham od początku do końca bez żadnego wysiłku, zmęczenia czy zażenowania. OKSK jest chyba najbardziej rozstrzelonym stylistycznie dziełem w dorobku zespołu. Brakuje tu chyba tylko muzyki sakralnej i country. Już na starcie dostajemy obuchem w łeb. Skrecze, gitary jak w jakiejś ciężkiej kapeli metalowej. Takiego wejścia Kult wcześniej (ani później) nie miał. Z grubej rury (po robiącym pozory fajnym i spokojnym intro) dają jeszcze w “Poznaj Swój Raj” i “Ja Wiem To”. A poza tym co? 4 single, wśród nich chyba najbardziej rozpoznawalny utwór grupy czyli “Gdy Nie Ma Dzieci” i genialna “Dziewczyna Bez Zęba Na Przedzie”. A żeby cały czas nie było tak ciężko i poważnie to dostajemy 2, no w sumie 3 kawałki z jajem: “Fever, Fever, Fever”, “Jatne” (świetny pod względem muzycznym) i “Idź Przodem”. Czytaj dalej Kult – Ostateczny Krach Systemu Korporacji

Megadeth – Th1rt3en

megadeth thirteenPo pierwszym przesłuchaniu lekkie rozczarowanie – łeee, nie jest to Endgame czy Rust In Peace(i wszystkie albumy od niego wstecz). Z drugiej strony – nie jest to Risk. Po kilku następnych odsłuchach diametralna zmiana – cholera ale to jest nośne. Album jest przebojowy, ale oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. Na początek z grubej rury – 3 killery. Nie jest to może tak “czysty” thrash jak w wypadku początku Endgame ale jak nieziemsko wpada w ucho. Po tym świetnym początku zwalniamy na 2 utwory by po krótkim wstępie znów rozkręcić się w “Never Dead” – klasycznej megadethowej jeździe bez trzymanki, po której zwalniamy na trochę by za chwilę usłyszeć “Fast Lane”, po którym znów prędkość spada z punktem kulminacyjnym w “Millenium Of The Blind”. Czytaj dalej Megadeth – Th1rt3en

Machine Head – Unto The Locust

machine head unto the locustNie wiem jak ugryźć ten album. Z jednej strony jest lepiej niż na The Burning Red i Superchargerze ale słabiej niż na pozostałych ich wydawnictwach. Lecimy po kolei: “I Am Hell” – “klasztorny” wstęp, po tym mocne wejście, dalej szybka, ostra jazda, jest dobrze…. do momentu kiedy wokalnie Flynn dostaje wsparcie. Tylko po co? “Be Still And Know” – w sumie żadnych zastrzeżeń, fajna dynamiczna solówka w klimatach The Blackening. “Locust” – wokalnie mocny, muzycznie jakiś taki wygładzony w porównaniu z np. poprzednikiem. I dodatkowo te solówki. Takie pitu pitu nadające się na płytę Porcupine Tree (pierwsza) czy Megadeth (druga). “This Is The End” – całkiem fajny utwór ale trochę zajeżdża tu czasami Superchargera, no i kolejne niepotrzebne wokale dodatkowe. “Darkness Within” – kolejny kawałek w klimatach dwóch najsłabszych płyt. Czytaj dalej Machine Head – Unto The Locust

U2 – The Unforgettable Fire

u2 unforgettable fireDawno, dawno temu, kiedy to Bono nie czuł jeszcze misji i nie chciał zbawić całego świata, U2 nagrało piękną płytę. Moją ulubioną obok War. The Unforgettable Fire nie jest “skażone” taką przebojowością i popularnością jak Joshua i Achtung. Nie oznacza to wcale, że nie ma tutaj “hitów”. Już jako drugi na płycie jest Pride – jeden z najbardziej znanych utworów grupy. Reszta na wszelkiego rodzaju greatest hitsach itp. schodzi raczej na dalszy plan lub jest w ogóle pomijana. A przecież są tutaj inne genialne kawałki jak np. tytułowy z pięknym wstępem (oraz rozwinięciem i zakończeniem:). Utwór ten jest moim zdaniem jednym z najlepszych w całej twórczości U2. Szkoda, że jest tak niedoceniany. Kolejny? Proszę bardzo -“Bad”. Ponad 6 minut budowania napięcia, zero schematu, 100% geniuszu(spokojnie bije na głowę późniejsze przeboje grupy). Czytaj dalej U2 – The Unforgettable Fire

Killing Joke – Absolute Dissent

killing joke absolute dissentPytanie za 100 punktów: kiedy ostatnio Killing Joke wydał słabszy album? W 1986? No góra w 1988. Absolute Dissent nic nie zmienia – nadal po gorsze nagrania trzeba sięgać do połowy lat 80-tych. Nawet nie tyle gorsze co inne. Na “Brighter Than Than A Thousand Suns” i “Outside The Gate” zespół pobłądził w poszukiwaniu czegoś innego, no i wyszło im to średnio:) Chociaż od czasu do czasu lubię posłuchać tych albumów. Wracając do Absolute Dissent – album jest o wiele łatwiej przyswajalny niż jego poprzednik czyli “Hosannas…”. AD bliżej do Killing Joke z 2003 chociaż też nie do końca. Mamy tu trochę industrialu jak np. utwór tytułowy, chyba najlepszy na płycie Great Cull, This World’s Hell, Depthcharge(zalatuje czasami Pandemonium i utworem Whiteout) czy Endgame. Czytaj dalej Killing Joke – Absolute Dissent

Alice In Chains – Jar Of Flies

alice in chains jar of fliesZ reguły nie lubię EPek. Ni to album, ni to singiel (których też nie lubię:), krótkie to zazwyczaj, nie zdąży się jeszcze dobrze rozkręcić a tu już koniec. Jednak Jar Of Flies mam u siebie na półce. Dlaczego? Wystarczy jedno przesłuchanie by zakochać się w tych 30 minutach muzyki. Utwory z EPki momentami przypominają klimatem Mad Season. Takie “Rotten Apple”, “I Stay Away” czy “Swing On This” spokojnie mogłyby się znaleźć na “Above” i wybitnie by od reszty klimatem nie odstawały. Do tego dochodzą cudowny, spokojny “Nutshell” i dynamiczny “No Excuses” – 2 najbardziej znane utwory z wydawnictwa. Stylistycznie wszystkie kawałki odbiegają od twórczości Alice In Chains znanej z regularnych albumów. Czytaj dalej Alice In Chains – Jar Of Flies

Temple Of The Dog

temple of the dogW 1990 roku po przedawkowaniu zmarł Andy Wood – wokalista Mother Love Bone. Z jednej strony – tragiczne wydarzenie. Z drugiej – gdyby nie ono to prawdopodobnie nigdy byśmy nie usłyszeli tego grunge’owego/rockowego arcydzieła. “Bezrobotni” po stracie wokalisty Ament i Gossard połączyli siły z Cornellem( przyjacielem Wooda), Cameronem, McCreadym i mało jeszcze znanym Vedderem i nagrali genialny album. Muzycznie jest tu różnorodnie: momentami ostrzej(Pushin Forward Back), czasem spokojniej(Times Of Trouble), a nawet balladowo(Call Me A Dog). Do tego dochodzi Cornell – moim zdaniem jeden z najlepszych wokali rockowych. W tamtym czasie Chris wiedział jak dobrze wykorzystać swój głos(dopiero po kilkunastu latach coś mu się poprzestawiało i nagrał gniota z Timbalandem…). Czytaj dalej Temple Of The Dog

Mad Season – Above

mad season above„Wake up young man, it’s time to wake up” – od tych słów zaczyna się album jednej z dwóch grunge’owych supergrup. Grunge’owych ale efekt końcowy pracy muzyków ciężko jednoznacznie przypisać do tego nurtu. Członkowie Pearl Jam, Alice In Chains i Screaming Trees stworzyli dzieło ponadgatunkowe. Oczywiście nie zapomnieli o korzeniach ale dołączyli do nich między innymi rock alternatywny, klasyczny, hard rock a nawet elementy, które można podciągnąć pod blues i jazz. Z formacji wyjściowych do panującego tu klimatu najbardziej zbliżyła się ekipa AIC na Jar Of Flies. Above rozpoczyna się pięknym, najbardziej rozbudowanym na płycie utworem „Wake Up” – z początku spokojnym, później nabierającym lekkiego pazura. Duże pole do popisu ma tutaj Staley. Na samym starcie zespół bardzo wysoko zawiesił sobie poprzeczkę, której nie strąca aż do końca – album zamyka równie genialny „All Alone” Czytaj dalej Mad Season – Above

Killing Joke (1980)

killing jokeOstatnio zastanawiałem się jak poznałem Killing Joke. Dokładnie nie pamiętam ale obstawiam, że przez cover “The Wait” w wykonaniu kapeli wiadomo jakiej:) Na pewno był rok 2003, jakoś krótko po premierze ich albumu bo w internecie krążyły nowe utwory np. Asteroid czy Impact. No ale wracając do debiutu to trzeba przyznać, że kapela już na starcie ustawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Są tutaj genialne The Wait, Requiem, Wardance, ale zaraz. Po co ja je tutaj wymieniam. Praktycznie wszystkie utwory są świetne. Od reszty odstają może trochę S.O.36 i Tomorrow’s World(przez to, że są dłuższe i wolniejsze) ale one też mają swój klimat i po kilku przesłuchaniach zrównują się poziomem z resztą. Grupa od początku prezentuje swój oryginalny styl z charakterystycznymi gitarami i wokalem także od razu wiadomo kogo słuchamy. Czytaj dalej Killing Joke (1980)

Dobra muzyka 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu