Z Porcupine Tree pierwszy raz zetknąłem się na łamach Teraz Rocka. The Incident był płytą miesiąca. Przeczytałem recenzję, zainteresowała mnie koncepcja albumu, kilka tygodni później zobaczyłem Incydent w jednej z „sieciówek” (która to niby nie jest dla idiotów). Był gdzieś wysoko w TOP 20, wziąłem w ciemno i się nie zawiodłem. Album zagościł na dłużej w moim odtwarzaczu, piłowałem go dość intensywnie – świetnie się go słucha. Teraz, gdy już wszystkie long play’e Porcupine Tree leżą u mnie na półce muszę przyznać, że stworzyli oni lepsze i ciekawsze dzieła. Co nie zmienia faktu, że Incydent jest bardzo dobrym wydawnictwem. Ogólnie Steven Wilson ma wielki dar do tworzenia ciekawej muzyki. Wydaje hurtowo płyty pod różnymi szyldami (Porcupine Tree, No-Man, Blackfield, solo) i żadne nie schodzą poniżej pewnego (wysokiego) poziomu. The Incident to 2 płytki. Pierwsza z nich to concept – 14 utworów stanowiących jedną całość (która to powstała po tym jak Wilson jadąc samochodem zobaczył wypadek). Wiadomo jak to jest z conceptami: trzeba ich słuchać w całości, puszczanie pojedynczych utworów zazwyczaj krzywdzi wydawnictwo (tutaj solo może wystąpić Time Flies – wydany na singlu, poza tym na siłę jeszcze by można było coś wybrać np. świetny I Drive A Hearse, tylko po co?). W każdym razie jako concept bardzo fajnie się to prezentuje i człowiek nie zauważa kiedy zleciało te ponad 50 minut. Druga płytka to 4 niezwiązane z resztą utwory. Zmieściłyby się na pierwszej płycie ale moim zdaniem psułyby atmosferę(tak jak to np. na „Der Prozess” Armii robi kawałek Underground). Także dobrze zespół zrobił. Muzycznie album jest lżejszy od poprzednika, elementów metalu jest tutaj mało, na pewno bardziej podpasuje miłośnikom lżejszych brzmień, którym ciężkie wstawki na „Fear Of The Blank Planet” przeszkadzały. Na tle innych wydawnictw grupy The Incident nie wypada jakoś wybitnie ale nie zmienia to faktu, że to kawał dobrej muzyki.
Moja ocena -> 8/10