Zasadniczo nie lubię soundtracków. Większość świetnie współgra z filmami, ale osobno już tak kolorowo nie jest. W wypadku tego albumu ów problem nie występuje:) Bardzo lubię Pearl Jam i głos Veddera. Po Into The Wild sięgnąłem od razu po premierze, film obejrzałem kilka miesięcy później (swoją drogą kto to spolszczył na Wszystko Za Życie?!). Po kilku latach rzeźbienia tego albumu nadal widzę w nim tylko jeden minus – czas trwania. Reszta to same „ochy” i „achy”. Niby jest to proste granie, nic odkrywczego tutaj nie ma, ale jak świetnie się tego słucha. Dużo daje też obejrzenie filmu, pięknego na swój sposób. Główny bohater udowadnia, że można przeżyć swe życie inaczej niż jako trybik w systemie (oczywiście bez zakończenia). Mi ten album kojarzy się z wolnością, muzyką drogi, przygodą, gitarą przy ognisku, podróżą, dziczą (nie ma to jak np. „End Of The Road” czy „Rise” w słuchawkach o 5 rano na szlaku gdzieś w Tatrach:) itp. Niektórym się to nie podoba bo to takie jakieś „plumkanie”. Ja się wkręciłem niesamowicie, mogę tej płyty słuchać godzinami, zawsze poprawia mi humor. Dodatkowo jakiś czas temu dorwałem w internecie pozostałe utwory z filmu (autorstwa Michaela Brooka). To jest już typowa instrumentalna ścieżka dźwiękowa. Piękna ścieżka dźwiękowa. Przy np. „Devil Slayer”, „Swimming and horses” czy „Carving” człowiek zaczyna żałować, że siedzi przed monitorem i pisze tę recenzję zamiast wędrować w butach trekkingowych z plecakiem na plecach po jakimś totalnym górskim zadupiu.
Moja ocena -> 10/10
Ciekawa płyta- muszę w końcu obejrzeć film!
Koniecznie obejrzyj. Na prawdę piękna rzecz, jeden z filmów najbardziej dających do myślenia, pokazujący że można wyłamać się z machiny. Chciałbym kiedyś przeżyć taką przygodę (oczywiście do pewnego momentu:)
Wziął i wyciągnął 10 letnią recenzję. I podziękował, świetna płyta, dziś ją odkryłem. Na łażenie, na bieganie, na kawę na balkonie i samodzielne słuchanie na cały regulator gdy żona i córka wybyły.