Archiwum kategorii: Muzyczny

Bad Religion – The Process Of Belief

bad religion the process of beliefPo wydaniu „świętej trójcy”  losy Bad Religion bywały różne. Czasem wydawali płyty genialne, czasem troszkę mniej, trafiały się też rzeczy przeciętne i takie, których mogłoby w ogóle nie być. Aż tu nagle przyszedł 2002 rok a wraz z nim The Process Of Belief – album, którym zespół udowodnił, że wciąż ma dużo do powiedzenia i zaoferowania. Wszystko zaczyna się świetnie. Pierwsze trzy utwory: „Supersonic”, „Prove It” i Can’t Stop It” trwają łącznie niewiele ponad 4 minuty. Mamy tu powrót do starych dobrych czasów czyli: szybko, krótko, zwięźle i na temat. Dalej album jakoś ekstremalnie nie zwalnia. Słuchamy krążka przez niecałe 12 minut a tu już 7 utwór z track listy – „Kyoto Now!” – pierwsza rzecz, która przekracza 3:00 na liczniku. I to jaka rzecz. Mamy tu do czynienia ze świetnym połączeniem wolnego wstępu z dalszym – szalonym galopem. Czytaj dalej Bad Religion – The Process Of Belief

The Offspring – Ignition

offspring ignitionKilka dni temu po raz n-ty zostałem posiadaczem Smash i Ignition Offspringa. Ale jak to tak po raz n-ty? Otóż tak: te dwa krążki bardzo lubię, co jakiś czas do nich wracam, ale co jakiś czas też zespół coś wydaje i na fali „nienawiści” do tego nowego czegoś pozbywam się wszystkiego co ma jakikolwiek związek z Hollandem i spółką. Chore?:) Po ostatniej dostawie obu albumów doszedłem do wniosku, że to właśnie Ignition (a nie Smash) z ich dyskografii najbardziej lubię. Dlaczego? Po kolei: za „Dirty Magic” – chyba ich najlepszy utwór w ogóle, rzecz „ponad-punkowa” ze świetnym motywem gitarowym, który kiedyś umiałem sam zagrać; za „Forever And A Day” – tu też mamy świetny klimat, brud no i te chórki. Ignition wydaje się być o wiele bardziej spójny od Smasha, tam mieliśmy do czynienia ze stylistycznym bałaganem, tu wszystko jest jakby bardziej poukładane. Czytaj dalej The Offspring – Ignition

Armia – Ultima Thule

armia ultima thulePo wydaniu Pocałunku Mongolskiego Księcia Armia wkroczyła na wojenną ścieżkę i nagrała coś zdecydowanie a-przebojowego, ciężkiego, surowego, momentami topornego, hardkorowego. Gdzieś, kiedyś przeczytałem, że mamy tu do czynienia z Armią nu metalową. Może jest w tym trochę przesady ale na pewno i ten gatunek można tu wyczuć. Druga sprawa – wokale. Budzyński jest tu zdecydowanie mniej delikatny niż na PMK. Śpiewu mamy tu mało, dużo za to „wydzieru”. Na tekstach nie będę się skupiał bo pewnie tylko długa rozmowa z ich autorem wyjaśniłaby o co chodzi:) Jak dla mnie niewielka jest różnica między „sato sato” w utworze otwierającym album – „Biesy” a pełnoprawnymi tekstami w stylu „Strzały znikąd, chłopcy stąd”. Ważne, że popisy wokalne dobrze komponują się z muzyką, jedno z drugim się nie gryzie tylko dobrze gra. Czytaj dalej Armia – Ultima Thule

Screaming Trees – Uncle Anesthesia

screaming trees uncle anesthesiaScreaming Trees z nazwy znam od wielu lat ale po ich twórczość sięgnąłem dopiero kilka mięsięcy temu. Głównie ze względu na to, że moja kolekcja grunge’owa przejadła mi się i potrzebowałem czegoś nowego. Dodatkowym atutem było to, że kilka ich albumów „chodzi” na angielskim amazonie za śmieszne pieniądze. No i w ten sposób stałem się posiadaczem m.in. Uncle Anesthesia. Pierwsze co na starcie rzuca się w uszy to jakaś taka mała zawartość grunge’a w grunge’u. Zespół, mimo że podczepiany pod gatunek, brzmi trochę inaczej niż pozostali jego przedstawiciele. Wikipedia i Sputnik Music zespół podciągają pod psychodelię i rock alternatywny (oraz oczywiście gatunek wyjściowy). Coś w tym jest bo już pierwszy utwór – „Beyond This Horizon” pachnie mi trochę klimatem progresywnym. Nie za mocno ale jednak lekką nutkę czuć. Czytaj dalej Screaming Trees – Uncle Anesthesia

Slayer – World Painted Blood

slayer world painted bloodOd dłuższego czasu krążą w różnego rodzaju mediach informacje o tym, że Slayer planuje coś nagrać. Nowy krążek miał się ukazać w zeszłym roku ale jak widać – nie wyszło. Teraz mówi się, że „w 2013 już na pewno!”. Do końca roku droga daleka także Araya z ekipą mają dużo czasu zatem zobaczymy co z tego będzie. A dziś słów kilka o najnowszym, jak do tej pory, dziecku Slayera czyli World Painted Blood z 2009 roku. Na starcie słuchaczowi rzuca się w oczy skromna w formie poligrafia. Czerwona, zrobiona z grubej folii okładka z nazwą zespołu ukrywa właściwą książeczkę. Ta też bogactwem nie grzeszy. Z tego co pamiętam to jest kilka wersji, ogólnie idea oparła się na przedstawieniu specyficznej mapy świata. Ja trafiłem na Europę i Azję. Reszty nie widziałem. Druga sprawa poligraficzna. WPB to pierwszy album Slayera, który nie ma typowych dla American Recordings grzbietów. Czytaj dalej Slayer – World Painted Blood

Black Tusk – Set The Dial

black tusk set the dialSet The Dial to jak do tej pory najnowsze dziecko Black Tuska – krążek wydany w 2011 roku. Pierwsze o rzuca się w oczy to inna stylizacja okładki. Niby to ten sam Baizley co zwykle ale jednak inny, brudny, bardziej oszczędny w formie i kolorach. Zdecydowanie wolę jego inne prace chociaż ta też ma w sobie coś intrygującego. Przechodzimy do muzyki. Odpalamy krążek i już na starcie atakuje nas niespełna 2minutowy instrumentalny „Brewing The Storm”. Rzecz bardzo przyjemna, oswaja słuchacza z tym co nastąpi już za chwilę. A to coś zaczyna się od „Bring Me Darkness” – utworu, który spokojnie można by wsadzić na Taste The Sin – idealnie by tam pasował. Podobnie sytuacja przedstawia się w przypadku „Ender Of All”, „Carved In Stone” i jeszcze paru innych utworów. Pojawia się tu też parę eksperymentów, kawałków utrzymanych w jakby troszkę innej stylistyce. Weźmy np. „Mass Devotion” – jest to rzecz zdecydowanie wolniejsza, z początku spokojna, stonowana, dopiero w drugiej części Black Tusk pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Czytaj dalej Black Tusk – Set The Dial

House Of Pain – Same As It Ever Was

house of pain same as it ever wasNowy Rok rozpoczynamy gatunkiem, który niezbyt często pojawia się na rolowym ale ma dość pokaźną reprezentację w mojej kolekcji. House Of Pain, bo o tym zespole właśnie mowa, to Everlast, Danny Boy oraz DJ Lethal. Skład powstał na początku lat 90tych ubiegłego wieku, pochodzi ze Stanów ale częściowo ma irlandzkie korzenie czym się wielokrotnie na swoich płytach chwali. A tych płyt jak do tej pory uzbierało się tylko/aż 3 sztuki. HOP rozleciał się się w 1996, później projekt reaktywowano na koncerty w latach 2010-2011 ale chyba znów się rozpadł, w każdym razie dyskografia się nie poszerzyła. Zespół poznałem w 2002 roku podczas gry w Tony Hawk’s Pro Skater 3. Na soundtracku pojawił się utwór „I’m A Swing It” z tego albumu także jak tylko pojawiła się okazja to wciągnąłem cały krążek. Czytaj dalej House Of Pain – Same As It Ever Was

Nirvana – In Utero

nirvana in uteroIn Utero to mój ulubiony album Nirvany. Może jako całość nie utrzymuje takiego poziomu jak Nevermind ale nie jest też skażony jego przebojowością i popularnością. Przeciętnemu Kowalskiemu zdecydowanie trudniej zanucić coś z tego albumu niż najbardziej znanego krążka Nirvany, nie? Osobie chociaż odrobinę osłuchanej w temacie jest już zdecydowanie łatwiej. A dlaczego? Bo In Utero to duża dawka cholernie dobrego grania. Dobrego ale zdecydowanie innego niż to co zespół zaprezentował na Nevermind. Tu Cobain i spółka atakują nas topornością i brudem, wszystko to podane jest na surowo.Oczywiście nie brakuje tu rzeczy przebojowych. Tylko że ta przebojowość jest inna, specyficzna, nie taka przyjemna jak chociażby „Smells Like Teen Spirit” czy „Come As You Are”. Czytaj dalej Nirvana – In Utero

Black Tusk – Taste The Sin

black tusk taste the sinPrzeczytałem gdzieś, że okładka najlepiej oddaje to z czym mamy do czynienia na tym wydawnictwie. W sumie racja ale nie wszyscy wiedzą kto to jest John Baizley, nie znają jego twórczości „okładkowej” jak i muzycznej więc szybkie wprowadzenie. Black Tusk to ekipa 3 typów z Savannah, obracających się w klimatach sceny sludge metalowej. Czyli tacy kolesie Baroness, Kylesy oraz Mastodona(ze szczególnym naciskiem na Kylesę, Baroness i Mastodon to trochę inna bajka). Taste The Sin to ich drugi album w dotychczasowej 3-longplayowej dyskografii. Na fali fascynacji sludge’em sięgnąłem po ich płyty, zacząłem właśnie od tego krążka. Zaczyna się niepozornie – „Embrace The Madness” ma kilkunastosekundowe delikatne wprowadzenie. Czytaj dalej Black Tusk – Taste The Sin

Pearl Jam – Yield

pearl jam yieldNie jest to Pearl Jam z debiutu. Nie jest to też ten sam zespół, który nagrywał Vs. czy Vitalogy. Czy to źle? Akurat w tym wypadku niekoniecznie bo Yielda świetnie się słucha. Zespół zafundował nam tutaj podróż przez różne oblicza rockowego grania. Nie brakuje tu prawdziwych petard, killerów koncertowych: „Brain Of J.” na otwarcie krążka oraz „Given To Fly”(wydany na singlu). PJ idzie o krok dalej w „Do The Evolution” – utworze zadziornym, surowym, garażowym. Mi kawałek ten kojarzy się z klimatami „Spin The Black Circle” tylko tempo jest wolniejsze. No i to by było na tyle jeśli chodzi o rzeczy w stylu „hard”. Pozostała część Yielda jest zdecydowanie spokojniejsza. Nie brakuje tu gitarowych ballad: „Wishlist”(delikatny, subtelny ale moim zdaniem trochę naiwny), „Low Light”(podobne klimaty jednak o wiele lepszy, ma w sobie „to coś” czego brakuje w „Wishlist”), Czytaj dalej Pearl Jam – Yield