Nirvana – In Utero

nirvana in uteroIn Utero to mój ulubiony album Nirvany. Może jako całość nie utrzymuje takiego poziomu jak Nevermind ale nie jest też skażony jego przebojowością i popularnością. Przeciętnemu Kowalskiemu zdecydowanie trudniej zanucić coś z tego albumu niż najbardziej znanego krążka Nirvany, nie? Osobie chociaż odrobinę osłuchanej w temacie jest już zdecydowanie łatwiej. A dlaczego? Bo In Utero to duża dawka cholernie dobrego grania. Dobrego ale zdecydowanie innego niż to co zespół zaprezentował na Nevermind. Tu Cobain i spółka atakują nas topornością i brudem, wszystko to podane jest na surowo.Oczywiście nie brakuje tu rzeczy przebojowych. Tylko że ta przebojowość jest inna, specyficzna, nie taka przyjemna jak chociażby „Smells Like Teen Spirit” czy „Come As You Are”. Na In Utero mamy np. „Heart Shaped Box” – kawałek wypuszczony na singlu ze świetnym, trochę chorym teledyskiem. I wszystko byłoby cacy gdyby nie fakt, że utwór ten do łatwych nie należy, przeciętny „radiowy meloman” tego raczej nie podchwyci = grono odbiorców się zawęża. Albo taki „Rape Me” – kolejna niesamowicie nośna rzecz, ale tu z kolei mamy do czynienia z kontrowersyjnym tekstem = kolejne przycięcie grupy docelowej. Jedne z ciekawszych utworów na płycie: „Very Ape” oraz „Radio Friendly Unit Shifter” to petardy ale dla jeszcze większych koneserów. I to właśnie jest w In Utero fajne – Nirvana nie próbowała na siłę nagrać krążka, który koniecznie wszystkim musi się podobać. Oczywiście są tu utwory, które podpasują praktycznie wszystkim jak np. przytłaczający smutkiem ale jednocześnie niesamowicie piękny „Dumb”. Spodobać się mogą jeszcze ewentualnie cięższy „Pennyroyal Tea”czy też „Frances Farmer Will Have Her Revenge On Seattle”. Mogą ale nie muszą;) Ogólny wniosek na temat In Utero jest taki, że mamie czy babci tego albumu pod choinkę pewnie nie kupisz. Niedzielny słuchacz muzyki na ten krążek raczej nie trafi, sytuacja tysięcy przypadkowych posiadaczy Neverminda, którzy kupili krążek po usłyszeniu „Smells…” lub Come…”, raczej się nie powtórzy/nie powtórzyła. I właśnie za to + brud, toporność, surowość i specyficzną, gatunkową przebojowość In Utero najbardziej lubię. Spokojnie można wrzucić ten album do TOP10 wydawnictw grunge’owych wszech czasów.

Moja ocena -> 9/10

Jedna myśl nt. „Nirvana – In Utero”

  1. To również mój ulubiony album Nirvany, z piosenką którą najbardziej cenię w repertuarze Cobaina i spółki – Pennyroyal Tea. Ciekawe jak zabrzmiałby następca In Utero?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *