Archiwa tagu: pearl jam

Pearl Jam – Lightning Bolt

pearl jam lightning boltOd ładnych paru lat nie czekam niecierpliwie na nowe wydawnictwa Pearl Jam. Wiem, że bardzo mocno odjechali od gatunku wyjściowego i to co teraz robią niekoniecznie w całości mi się podoba. Co z tego skoro i tak w dniu premiery lecę do sklepu i nabywam ich nowe dzieło. Nie inaczej było i tym razem. Zadanie było o tyle trudne, że zespół zdecydował się na wypuszczenie przed premierą streama krążka. W przypadku „sprawdzonych” ekip staram się omijać tego typu akcje i efektu końcowego prac słucham dopiero z własnego egzemplarza CD. Tutaj jednak nie wytrzymałem i ciekawość zwyciężyła. Efekt tego jest taki, że Lightning Bolt już mam ale nie ze względu na zachwyt nowym materiałem tylko raczej z przyzwyczajenia i dla uzupełnienia dyskografii grupy. A dlaczego nie z zachwytu? Czytaj dalej Pearl Jam – Lightning Bolt

Pearl Jam – Riot Act

pearl jam riot actRiot Act jest jedyną płytą Pearl Jam, która jest mi totalnie obojętna. Nawet nie chodzi o to, że jej nie lubię, po prostu nie wywołuje u mnie żadnych emocji. Wracam do niej tylko przy okazji odświeżania całej dyskografii zespołu. W całości z własnej, nieprzymuszonej tym procederem, woli nie słuchałem jej od wielu lat. Oczywiście nie brakuje tu fajnych momentów. Całość rozpoczyna się bardzo przyjemnym i spokojnym „Can’t Keep”. Tuż potem dostajemy „Save You” – utwór bardzo dynamiczny, wyrazisty, taki koncertowy killer. Później ciekawie jest jeszcze w szantowym, bujanym, przebojowym „I Am Mine” i żywym „Green Disease” z bardzo fajnym początkiem. Do tego dochodzi „Arc” – lekko ponad minuta dźwięków wyjętych rodem z Into The Wild. Niby nie jest to nic wielkiego. Ot, takie zawodzenie Eddiego ale u mnie ten „utwór” wywołuje Czytaj dalej Pearl Jam – Riot Act

Pearl Jam – No Code

pearl jam no codeJeszcze jakiś czas temu No Code był jednym z 2 najsłabiej przeze mnie znanych albumów Pearl Jam (zgadnijcie jaki był drugi;). Podczas któregoś z kolei powtarzania sobie dyskografii zespołu odkryłem, że jednak ma on w sobie to coś czego wcześniej mi brakowało. No Code jest dla mnie krążkiem, który otwierał nowy rozdział w historii grupy. Po grunge’owej trójcy nadeszły nowe czasy, powiew świeżości oraz przede wszystkim zmiana stylu. Starego PJ jest tu mało, grunge’u trzeba tu raczej z lupą szukać co wcale nie znaczy, że nowe wcielenie Veddera i spółki jest słabe i niewarte uwagi. Co to to nie;) Mamy tu kilka świetnych momentów. Przykłady? Proszę bardzo: 2 balladowe klasyki „Who You Are” oraz „Off He Goes”. Już na Vs zespół potraktował nas bardziej delikatnym graniem (m.in. „Daughter”). Czytaj dalej Pearl Jam – No Code

Pearl Jam – Vs.

pearl jam vsPo wydaniu genialnego Ten zespół mógł pójść za ciosem – na sprawdzonym schemacie – i nagrać swego rodzaju Ten 2. Mogli też podejść inaczej do tematu i zaproponować słuchaczom zupełnie coś nowego. Vs skłania się ku tej drugiej opcji chociaż o swoim debiutanckim krążku zespół tutaj nie zapomniał. Ale to nie momenty nawiązujące do Ten są tutaj najmocniejszymi ogniwami. Pewnie narażę się fanom PJ (ale mój blog – mogę!) uznając „Daughter” i „Elderly Woman…” za najlepsze momenty tego wydawnictwa. No ale co ja poradzę skoro te utwory są po prostu świetne, ponadczasowe. I chyba nie tylko ja tak uważam bo oba wpisały się do absolutnej klasyki zespołu. Uwagę przywiązuje zamykający płytę najspokojniejszy „Indifference” – rzecz mało „pearljamowa” ale piękna. I co? To by było na tyle? Ależ oczywiście nie:) Czytaj dalej Pearl Jam – Vs.

Pearl Jam – Rearviewmirror

pearl jam rearviewmirrorZ reguły nie kupuję wszelkiego rodzaju kompilacji, składanek, the best of’ów itp. Jeśli już lubię jakiś zespół to mam w domu jego dyskografię także takie wydawnictwa są raczej dla niedzielnych słuchaczy albo fanatyków chcących mieć wszystko co zostało wydane przez daną grupę. Pewnie nigdy nie zostałbym posiadaczem Rearviewmirror gdyby nie to, że przy hurtowych zakupach na angielskim ebayu trafiłem na egzemplarz w idealnym stanie za 2 funty. Początkowo miał on pójść na sprzedaż na allegro ale ostatecznie został u mnie w domu. A dlaczego? O tym za chwilę:) Rearviewmirror to zasadniczo typowy „the best of” ale też nie do końca. Mamy tu pearl jamowe klasyki, kilka z nich w odświeżonych wersjach. Do tego dochodzi kilka smaczków: „State Of Love And Trust” – genialny utwór z filmu Singles, „I Got Shit/ID” z Merkin Ball, „Man Of The Hour” z Big Fish, „Last Kiss” ze świątecznego singla Czytaj dalej Pearl Jam – Rearviewmirror

Pearl Jam – Binaural

pearl jam binauralZ Binaural pochodzi pierwszy w pełni świadomie rozpoznawalny przeze mnie utwór grupy – „Nothing As It Seems”. Wcześniej słyszałem wielokrotnie „Given To Fly” z Yield ale nazwa zespołu nie wyryła mi się jakoś specjalnie w pamięci. Wtedy zafascynowany byłem Nirvaną więc kogo obchodziła jakiś tam inna grupa. Aż tu przyszedł 2000 rok a wraz z nim właśnie „Nothing…”. Utwór ten poznałem słuchając Szczecińskiej Listy Przebojów. Raz poleciał – spodobał się, tydzień później nagrałem go na kasetę i już mogłem katować do woli. Porywał mnie ten ponury klimat, specyfika: kawałek kojarzył mi się z letnim upalnym, leniwym dniem nad wodą w oczekiwaniu na nadchodzącą burzę i ulewę (dziwne skojarzenie?). Do dziś dażę ten utwór olbrzymim sentymentem i często do niego wracam – chociażby żeby powspominać sobie stare czasy:) Czytaj dalej Pearl Jam – Binaural

Pearl Jam – Yield

pearl jam yieldNie jest to Pearl Jam z debiutu. Nie jest to też ten sam zespół, który nagrywał Vs. czy Vitalogy. Czy to źle? Akurat w tym wypadku niekoniecznie bo Yielda świetnie się słucha. Zespół zafundował nam tutaj podróż przez różne oblicza rockowego grania. Nie brakuje tu prawdziwych petard, killerów koncertowych: „Brain Of J.” na otwarcie krążka oraz „Given To Fly”(wydany na singlu). PJ idzie o krok dalej w „Do The Evolution” – utworze zadziornym, surowym, garażowym. Mi kawałek ten kojarzy się z klimatami „Spin The Black Circle” tylko tempo jest wolniejsze. No i to by było na tyle jeśli chodzi o rzeczy w stylu „hard”. Pozostała część Yielda jest zdecydowanie spokojniejsza. Nie brakuje tu gitarowych ballad: „Wishlist”(delikatny, subtelny ale moim zdaniem trochę naiwny), „Low Light”(podobne klimaty jednak o wiele lepszy, ma w sobie „to coś” czego brakuje w „Wishlist”), Czytaj dalej Pearl Jam – Yield

Pearl Jam – Lost Dogs

pearl jam lost dogsPearl Jam to raczej płodny zespół. Albumy studyjne, dziesiątki singli, gościnnych występów itp. sprawiły, że zebrało się trochę odrzutów sesyjnych, B-side’ów oraz luźnych utworów. Po ostrej selekcji i ciężkich negocjacjach powstał Lost Dogs – album a właściwie kompilacja 30 kawałków z różnych etapów kariery zespołu. Różny jest czas ich powstania jak i poziom. Lost Dogs można właściwie podzielić na 4 grupy: rzeczy genialne, świetne/bardzo dobre, średniaki i utwory, których mogłoby tu nie być i album na tym by nie stracił. Pierwsza grupa do w zdecydowanej większości utwory najstarsze: najlepszy z tego wydawnictwa „Alone” z czasów Ten – rzecz świetna, typowo „tenowa” nie wiem jakim cudem nie znalazła się na tamtym krążku; „Yellow Ledbetter” – PJ w spokojniejszej odmianie, świetny motyw gitarowy; „Hard To Imagine” – podobna sytuacja jak w przypadku YL; Czytaj dalej Pearl Jam – Lost Dogs

Pearl Jam

pearl jamPearl Jamowe awokado spotkało się raczej z mieszanym/średnimi ocenami fanów jak i krytyki. Faktycznie – z jednej strony – nie jest to ich szczytowe osiągnięcie, album na miarę Ten. Z drugiej – jest to zdecydowanie ich najbardziej wyrazisty i żywiołowy krążek wydany w tym millenium. Brzmieniem zawstydza Binaural, pod każdym względem bije na głowę przeciętny Riot Act i jest bardziej niegrzeczny i energiczny niż Backspacer. Momentami Vedder z ekipą brzmi tutaj nie jak pan po 40tce tylko jak młodzieniec pełen agresji i gniewu na otaczający go świat. Przykłady? Już na starcie: „Life Wasted”, momentami „World Wide Suicide”, w całości najmocniejszy na płycie „Comatose”. Mocny start, nie? Później album troszkę zwalnia(z przerwą na niezłego buta w „Big Wave”) ale nie do poziomu niektórych „smutów” z Backspacera. Czytaj dalej Pearl Jam