Pearl Jam – Yield

pearl jam yieldNie jest to Pearl Jam z debiutu. Nie jest to też ten sam zespół, który nagrywał Vs. czy Vitalogy. Czy to źle? Akurat w tym wypadku niekoniecznie bo Yielda świetnie się słucha. Zespół zafundował nam tutaj podróż przez różne oblicza rockowego grania. Nie brakuje tu prawdziwych petard, killerów koncertowych: „Brain Of J.” na otwarcie krążka oraz „Given To Fly”(wydany na singlu). PJ idzie o krok dalej w „Do The Evolution” – utworze zadziornym, surowym, garażowym. Mi kawałek ten kojarzy się z klimatami „Spin The Black Circle” tylko tempo jest wolniejsze. No i to by było na tyle jeśli chodzi o rzeczy w stylu „hard”. Pozostała część Yielda jest zdecydowanie spokojniejsza. Nie brakuje tu gitarowych ballad: „Wishlist”(delikatny, subtelny ale moim zdaniem trochę naiwny), „Low Light”(podobne klimaty jednak o wiele lepszy, ma w sobie „to coś” czego brakuje w „Wishlist”), „All Those Yesterdays”(a to kojarzy mi się z klimatami teksańskimi, sobotni wieczór i kapela grająca w zadymionej, przydrożnej knajpie). Na spokojnie, z fajnym brzmieniem gitary zagrany jest „No Way”, interesujący muzycznie jest „Faithfull”(świetne wprowadzenie). Pazurki w refrenie pokazuje „Pilate”. Yield to także 2 krótkie przerywniki muzyczne: „czerwona kropka” oraz „Push Me, Pull Me”. Jest to chyba wspomnienie czasów Vitalogy. W każdym razie niczego ciekawego to nie wnosi, nabija jedynie liczbę utworów na płycie. Obu tworów spokojnie mogłoby tu nie być. No i na koniec 2 rodzynki, zdecydowanie ścisła czołówka najlepszych utworów stworzonych od czasów Yield. „MFC” zagrany jest na ciężko, świetnie brzmi gitara we wprowadzeniu, w refrenach robi się niezły kocioł. „In Hiding” – moim zdaniem jeden z najbardziej niedocenionych utworów grupy. Rzecz przebojowa, chwytliwa z szybko wpadającym w ucho refrenem. No i tak właśnie wygląda Yield. Nie jest to na pewno szczytowe osiągnięcie zespołu ale wstydu nie ma – Pearl Jam nagrał album, którego przede wszystkim fajnie się słucha i chyba o to chodzi? W dyskografii Veddera i spółki po 1998 roku nie ma pozycji, której słuchałoby się zdecydowanie lepiej niż Yielda. A czy to świadczy o poziomie tego krążka czy o kryzysie twórczym grupy to już kwestia gustu;)

Moja ocena -> 8/10

6 myśli nt. „Pearl Jam – Yield”

  1. z perspektywy czasu to jeszcze staqry dobry pearl jam, znakomicie sie tego słucha, potem już stasznie gorzej jest. Bardzo cenię tą płytę

    1. Ja tak mam z Nową Aleksandrią Siekiery. Jak już prawie jestem zebrany żeby naskrobać kilka słów o tym krążku to pojawia się wrzut u Edgara na Music On The Head:)

  2. Yield jest świetna. Co do Red Dot to faktycznie, jest niepotrzebna, za to push me pull me to jedna z moich ulubionych:) chętnie posłuchałbym całej płytki w tym stylu z głosem Veddera. Pod szyldem PJ nie ma szans ale może jakiś poboczny projekt? Myślę że byłoby to bardziej intersujące niż Ukulele Songs.

    1. Możliwe bo Ukulele Songs rewelacji nie robi. Tak jak soundtrack z Into The Wild uwielbiam i często go słucham tak US przesłuchałem raz przed premierą ze streama w internecie i nawet nie mam ochoty do niego wracać, mimo że Veddera bardzo lubię.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *