Czy komuś z czytających Bayley kojarzy się z czymś innym niż irlandzki likier o podobnej nazwie – Baileys?? Tak właśnie – Blaze to właśnie “ten koleś”, który był wokalistą Iron Maiden. Ten, który zepsuł Ironów, był tylko kiepskim zamiennikiem Dickinsona. Ten, przez którego nagrali oni 2 najgorsze płyty: The X Factor i Virtual XI. Tak uważa wielu fanów Żelaznej Dziewicy. Ale oczywiście nie ja:) Nie uważam, że wyżej wymienione płytki są złe. Co więcej – uważam, że XI jest całkiem niezły, X natomiast bardzo dobry. Z pewnością są one lepsze od 2 poprzednich krążków nagranych jeszcze z Dickinsonem gdzie pojedyncze utwory były bardzo dobre ale ginęły pośród gniotów. W wypadku X i XI ciężko się czepiać Bayleya (jeśli już to bardziej innych muzyków) – gość ma kawał głosu czego niestety w okresie Ironów nie słychać za bardzo. Czytaj dalej Blaze Bayley – Promise And Terror
Tool – Aenima
Aenima byłaby kompletna, totalna gdyby nie jedna rzecz. A właściwie utwór. “Die Eier Von Satan” – coś co napawa mnie odrazą i wywołuje u mnie cofanie treści żołądkowych:) Nie rozumiem w ogóle co autor miał na myśli, po co zespół to umieszczał na tej idealnej płycie… Całe szczęście, że na pilocie jest taki fajny przycisk >>| , który skraca cierpienie i przerzuca nas od razu do jednej z dwóch najlepszych kompozycji – “Pushit”. Rzecz to typowo toolowska, w najlepszym wydaniu, rozbudowana kompozycja, budowane napięcie, czysta poezja. Drugi killer z Aenimy to “Third Eye”. Kawałek z grupy “hate it or love it”. Dla jednych to 13:47 zachwytu, dla innych prawie 14 minut męczarni. Sam należę do tej pierwszej grupy, “Third Eye” uwielbiam i uważam za najlepszego zamykacza w dyskografii Toola. Czytaj dalej Tool – Aenima
Killing Joke – Pandemonium
Przez wielu Pandemonium uznawane jest za szczytowe osiągnięcie zespołu (max punktów dał temu krążkowi między innymi Teraz Rock i Kerrang!). A czy tak na prawdę jest? I tak i nie:) Jak dla mnie Pandemonium jest po prostu jednym z wielu genialnych albumów Colemana i spółki. I to w najlepszym – industrialnym wydaniu. Są tutaj killery jak np. utwór tytułowy ze świetnie wkomponowanymi skrzypcami oraz przebojowy “Millennium”, który w wersji coverowej na Transgression umieścił Fear Factory. Ja jestem wielkim fanem dwóch innych kawałków: “Exorcism” oraz “Whiteout”. Pierwszy to rasowy industrial, motoryczny riff oraz genialny wokal – dźwięki generowane przez Colemana. Nie zdradzam o co chodzi – tego trzeba posłuchać samemu. Drugi zbudowany jest na podobnej zasadzie, jako bonus dochodzi syntezator. Czytaj dalej Killing Joke – Pandemonium
Górskie podsumowanie 2011 roku
Jak wiadomo – Szczecin leży “nad morzem”;) Do gór mamy daleko, wyjazd w Tatry to grubsza wyprawa, ludzi chętnych brakowało, pogoda w lecie nas nie rozpieszczała za bardzo zatem sezon 2011 zakończył się tylko jedną wyprawą w końcówce sierpnia. Tak się akurat złożyło, że w tym czasie w Polsce zagościło konkretne lato także na pogodę nie mogliśmy narzekać. Człowiek uczy się na błędach, ja na zeszłorocznym nauczyłem się, że biletów PKP na wypad w góry nie kupuje się na ostatnią chwilę. W tym roku z chyba 3-tygodniowym wyprzedzeniem mieliśmy już załatwione kuszetki bezpośrednie do Zakopca (człowiek zawsze kombinował na ostatnią chwilę kuszetkami do Krakowa i później męczył się jeszcze busem przez Zakopiankę a tak po spokojnie przespanej nocy po 9 od razu było się na miejscu). Z długiej listy wypraw wypaliły tylko 2 ale i tak byłem zadowolony. Czytaj dalej Górskie podsumowanie 2011 roku
Muzyczne podsumowanie 2011 roku
Nie będę oryginalny gdy tu napiszę, że chciałem stworzyć taki typowy ranking, podsumowanie mijającego roku. Problem pojawił się w momencie gdy mój spis płyt pokazał, że 2011 przyniósł mi tylko 7 tegorocznych płyt spośród kilkudziesięciu kupionych. Wiem, że przez mijające 365 dni ukazały się dziesiątki świetnych wydawnictw, ale że ja jestem w pewien sposób muzycznie ograniczony (i przy zakupie też finansowo) i na razie nie planuję nowych poszukiwań to skończyło się na magicznej liczbie siedem. Moja Mikołajka dorzuciła mi jeszcze do tego 8 krążek (i tak się akurat składa, że Nosowska się wpasowała świetnie w liczbę:). Także mam ograniczone pole manewru ale postaram się coś sklecić. Zatem jedziemy. Czytaj dalej Muzyczne podsumowanie 2011 roku
Pearl Jam – Live At The Gorge 05/06
Z reguły nie kupuję albumów LIVE, nawet ich nie słucham(w swojej dość bogatej kolekcji mam ich tylko kilka, w większości seria Unplugged). Jak dla mnie typowe koncertówki to w większości próba wyduszenia kolejnych pieniędzy z fanów. Pearl Jam jest w ścisłej czołówce pod względem tego rodzaju wydawnictw. Kilka oficjalnych albumów live, tysiąc pięćset sto bootlegów itp itd. To już jest atrakcja nie dla fana tylko raczej dla psychopaty, zespołowego zboczeńca:) Z tym wydawnictwem jest podobnie… ale nie do końca. Live At The Gorge 05/06 to zapis 3 koncertów grupy w tamtejszym amfiteatrze. Lokalizacja robi niesamowite wrażenie ->klik<- . Historia powstania tego albumu jest mniej więcej taka: jeden koncert w 2005 roku, spełniona obietnica powrotu za rok i 2 koncerty dzień po dniu. Czytaj dalej Pearl Jam – Live At The Gorge 05/06
Kosheen – Resist
Dziś będzie niespodzianka – album w klimatach, których tu jeszcze nie było. Kosheen na Resist to mieszanka trip hopu z d’n’b (ze wskazaniem na to drugie), wszystko to podlane bardzo ciekawym damskim wokalem. Można zespołowi zarzucić, że to nie jest jakoś wybitnie ambitna ani odkrywcza muzyka. Ważne, że świetnie się jej słucha. Resist jest idealną płytą do samochodu. Większość (ponad 10) z 15 utworów jest bardzo dynamiczna i szybko wpada w ucho jak np. “Hide U”, “Catch”, “(Slip & Slide) Suicide”, “Empty Skies” czy “Pride”. Kawałki te fajnie bujają, doskonale sprawdzają się w czasie dłuższej podróży, sprawiają, że przebiega ona szybciej (bo chce się mocniej gaz wcisnąć:) i przyjemniej. Czytaj dalej Kosheen – Resist
Beastie Boys Anthology: The Sounds Of Science
Beastie Boysi to bardzo uzdolnione chłopaki. W swojej dotychczasowej karierze nie ugryźli chyba tylko death metalu i kaszubskiej muzyki ludowej:) Album przedstawiony na zdjęciu nie jest ich zwykłym the best of’em (ten, nie wiadomo po co, wydali dopiero kilka lat później…). Ta antologia to zdecydowanie coś więcej. Jest to przekrój przez ich całą karierę od 1982 do 1999 roku. Mamy tu ich klasyki jak np. “Fight For Your Right” czy “Sabotage”, pełno świetnych utworów ze stron B singli, kawałki z EPek oraz kilka zupełnie nowych. Jako że jest to kompletne podsumowanie to The Sounds Of Science nie ogranicza się tylko do hip hopu. Są tu ich punkowe utwory z początkowych lat kariery oraz późniejszych EPek, trochę rocka, instrumentale grane na “żywych” instrumentach, cover Eltona Johna – “Benny And The Jets” (taki mały żarcik muzyczny), 3 tracki w innym mixie niż na albumach studyjnych a nawet 2 kawałki country. Czytaj dalej Beastie Boys Anthology: The Sounds Of Science
Queen – Made In Heaven
Druga obok Innuendo płyta Queenów, której nie umiem obiektywnie ocenić. Darzę ją olbrzymim sentymentem. Tak jak z Innuendo wiele osób podzielało moje zdanie tak tutaj już nie bardzo. Trudno Made In Heaven nazwać nowym – pełnoprawnym albumem grupy. Po Freddiem zostało kilka partii wokalnych (m.in. genialne “Mother Love” i “A Winter’s Tale”), zespół dorobił do tego resztę. Na dokładkę poszły utwory z solowych albumów Mercurego w innych aranżacjach (m.in. “Made In Heaven”), solowy utwór Maya (“Too Much Love Will Kill You”) czy inna wersja B-Side’a z singla “Scandal” (“My Life Has Been Save”). To wszystko składa się na album strasznie rozstrzelony stylistycznie. Czytaj dalej Queen – Made In Heaven
Alice In Chains – Black Gives Way To Blue
Ostatni studyjny album Alicja wydała w 1995 roku. W 2002 roku zmarł Layne. Kilka lat później Cantrell zapowiedział powrót zespołu pod starym szyldem. Nie jestem fanem takich zabiegów, w sumie mogę powiedzieć, że jestem ich przeciwnikiem. Nie podoba mi się Queen bez Freddiego, nawet pod zmienionym szyldem – Queen + Paul Rodgers. Do tego projektu też podchodziłem z dużym dystansem. Mój “powrotowy stereotyp” rozsypał się totalnie po usłyszeniu zapowiedzi albumu w postaci 2 kawałków: “Check My Brain” i “A Looking In View”. Zaraz, zaraz przecież to stara dobra Alicja! Nie ma Staleya – to fakt. Ale spójrzmy prawdzie w oczy: nie on a Cantrell był i jest mózgiem zespołu. Czytaj dalej Alice In Chains – Black Gives Way To Blue