Ponad 3 lata przyszło nam czekać na nowy album Baroness. W tym czasie wiele wydarzyło się w obozie Baizleya i przez pewien czas istnienie zespołu było zagrożone. Na szczęście grupie udało się wyjść z powypadkowej traumy i oto w rękach możemy trzymać “Purple” czyli 4 kolor w dyskografii.
Przyznam szczerze, że był to jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie albumów tego roku. Olbrzymi apetyt podsycały w ostatnich kilkunastu tygodniach zapowiedzi krążka. Czytaj dalej Baroness – Purple→
Intronaut jest jednym z ciekawszych i najbardziej oryginalnych przedstawicieli sceny sludge/post/progressive metal. Zatem z wielką niecierpliwością czekałem na premierę “The Direction Of Last Things”.
Apetyt skutecznie podsyciły dwie albumowe zapowiedzi w postaci “Fast Worms” oraz “Digital Gerrymandering”. Praktycznie od samego początku pierwszego z nich było wiadomo, że w ekipie Intronaut nie zaszły jakieś przełomowe zmiany i ich charakterystyczny styl nie uległ wielkiej rewolucji. Czytaj dalej Intronaut – The Direction Of Last Things→
Od dłuższego czasu pośród kapel grających metal z przedrostkiem “sludge” można zaobserwować niepokojące zjawisko – znaczne złagodzenie brzmienia. I tak np. ciężko zestawić ze sobą np. debiutancki “Remission” i ostatni “Once More ‘Round The Sun” Mastodona. Wiadomo – nie można całe życie grać dla metalowych ortodoksów i trzeba zrobić ukłon w stronę szerszej publiki żeby mieć co do gara włożyć jeśli utrzymuje się tylko z tworzenia muzyki.
Podobna sytuacja jak z Mastodonem ma miejsce również w przypadku Baroness. “Red Album” i “Yellow & Green” to dwie zupełnie różne bajki. Rękę powyższym zespołom może podać również Kylesa a ich najnowsze dzieło – “Exhausting Fire” jest najlepszym przykładem opisywanego przeze mnie zjawiska. Czytaj dalej Kylesa – Exhausting Fire→
Jeszcze kilkanaście miesięcy temu – po dogłębnym poznaniu twórczości takich kapel jak Neurosis, Kylesa, Baroness, Black Tusk (i jeszcze kilku innych) – stwierdziłbym, że sludge metal to gatunek, który przekopałem praktycznie na wylot i niczym już mnie nie może zaskoczyć.
No i wtedy pojawił się Rwake… Jeśli do tej pory pisałem o trudnych początkach wielkiej miłości do niektórych zespołów (tak na szybko przychodzi mi do głowy High On Fire) to nie wiem nawet jak nazwać swoje pierwsze kroki i minuty spędzone z Rwake. Wiem jedno – nie były to długie minuty bo po kilkudziesięciu sekundach dałem sobie spokój. Przy kolejnych podejściach było podobnie. Zmian nie odnotowałem zatem zespół poszedł w odstawkę.
Kilka miesięcy temu pisałem o początkach mojej trudnej relacji z ekipą High On Fire. Kilka podejść do ich twórczości kończyło się fiaskiem. W końcu nastąpiło przełamanie, po którym poznawanie każdego kolejnego albumu przychodziło z coraz większą łatwością.
Zatem przyznaję się bez bicia – odliczałem dni do premiery “Luminiferous”. Apetyt podsycały kolejne płytowe zapowiedzi wrzucane do sieci ze szczególnym naciskiem na “Slave The Hive”. Kawałek ten do najświeższych nie należy bo światło dzienne ujrzał jeszcze w 2013 roku ale na regularnym wydawnictwie wylądował dopiero teraz (pewnie dlatego, że po drodze żadnych studyjnych krążków HOF nie było;). Czytaj dalej High On Fire – Luminiferous→
Moja przygoda z High On Fire to zdecydowanie nie miłość od pierwszego wejrzenia. O zespole wiem od ładnych paru lat, miałem już kilka podejść do jego specyficznej twórczości, nigdy nie wychodziło. No ale co zrobić jak nadarza się okazja? Tym oto sposobem w moje łapki wpadł “Snakes For The Divine” w bardzo atrakcyjnej cenie. Był to zakup na zasadzie: “jeśli znów nie będzie chemii to krążek pójdzie w świat”. Ale jak ma nie być chemii skoro na krążku znajduje się utwór “Ghost Neck”, który potrafi nieziemsko sponiewierać słuchacza. Już początkowe 50 sekund w postaci wprowadzenia intryguje. Perkusyjna kanonada plus do tego pokręcona gitara. Dalej jest jeszcze ciekawiej bo zespół wsiada do drogowego walca z funkcją nitro;) Wiele osób pewnie uzna, że nie ma czym się podniecać. Utwór jest prosty, wręcz prymitywny. Ale na tym właśnie polega jego urok – w tej odsłonie High On Fire niszczy, miażdży i chyba o to chodzi w tej muzyce, nie? Czytaj dalej High On Fire – Snakes For The Divine→
Recenzję najnowszego dziecka Mastodona rozpocznę dość nietypowo – Once More ‘Round The Sun ma dwie podstawowe wady. Po pierwsze nie jest to Mastodon z pierwszych płyt… Jeśli liczycie na powtórkę z Remission czy też Leviathana to poczujecie duży zawód. Ale jeśli uda wam się odciąć od przeszłości ekipy z Atlanty to sytuacja może się diametralnie odmienić. Gorzej z drugą wadą – damskimi chórkami w “Aunt Lisa”. Chyba łatwiej byłoby zrozumieć o co chodzi w polskiej polityce niż rozgryźć po jaką cholerę zespół zdecydował się na wstawianie “tego czegoś”. No ale o gustach podobno się nie dyskutuje – innym ten zabieg może się spodobać;) Oprócz wad Once More ‘Round The Sun ma również zalety! Największą jest zdecydowanie “Chimes At Midnight” – chyba najlepsza rzecz jaką udało im się stworzyć od czasu utworów z Blood Mountain. Początkowe intro kojarzące się z rockiem progresywnym lekko po połowie minuty grania zostaje w brutalny sposób przerwane przez niespokojny riff i galopujące tempo. Czytaj dalej Mastodon – Once More ‘Round The Sun→
Nigdy nie lubiłem EPek. Ni to pełnoprawny album, ni to singiel, za którymi swoją drogą również nie przepadam;) Muzyka powinna zmuszać człowieka do dłuższego zatrzymania i pochylenia się nad nią. A tego nie da się zrobić w 15-20 minut. Mówi się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, zazwyczaj przy EP słuchacz nie zdąży jeszcze dobrze się rozkręcić a krążek już się kończy. Tend No Wounds jest tego idealnym przykładem. Wydawnictwo ma niecałe 23 minuty, które podzielono między 6 utworów. Niby nie jest źle ale…. Krążkowi czegoś brakuje. Polotu? Finezji? TNW słucha się całkiem dobrze ale po tych 23 minutach tak na prawdę niewiele pozostaje w głowie i nie ma wielkiego parcia na kolejne odpalenie płyty. Czytaj dalej Black Tusk – Tend No Wounds→
“Ani to ambitne, ani nowatorskie ale jak nieziemsko kopie” – mniej więcej takie stwierdzenie dotyczące tego albumu znalazłem jakiś czas temu w internecie. W sumie tymi słowami mogłaby się zaczynać i jednocześnie kończyć recenzja tego krążka. Faktycznie – debiutanckie wydawnictwo ekipy Black Tusk nie powala oryginalnością ale tę wadę w pełni rekompensuje dawka energii tutaj zawarta – porównywalna do tego co zespół zaprezentował na Taste The Sin. Podana jest ona jednak w troszkę innej postaci – brzmienie jest mniej stonerowe niż na następcy Passage Through Purgatory. Wcale nie przeszkadza to w miłym spędzeniu niecałych 35 minut z tym albumem. Spośród wielu energetycznych pocisków tutaj zawartych najbardziej wyróżnia się “Falling Down” ze świetnymi zmianami tempa i wieloma wątkami. Momentami kawałek ten pędzi niczym Pendolino po polskich torach. Albo lepiej TGV po francuskich;) A takich energetycznych piguł jest tutaj więcej. Czytaj dalej Black Tusk – Passage Through Purgatory→
Osoba postronna, której puściłoby się debiutancki i ostatni album Blindead, miałaby zapewne problemy z identyfikacją, że to ten sam zespół. Devouring Weakness i Absence dzieli 7 lat i przepaść muzyczna. Ale w żadnym wypadku nie jest to przepaść jakościowa tylko gatunkowa. Krążek z 2013 roku można podciągnąć pod granie progresywne, debiut z 2006 roku to natomiast rasowy sludge/post metal. I to w tej cięższej odsłonie. W kolekcji swojej posiadam kilkadziesiąt krążków z obu gatunków i ciężko mi przyrównać Dovouring Weakness do któregokolwiek z nich. Ani to czysty Neurosis ani Isis, Cult Of Luna też nie bardzo. Nawiązania do filarów gatunku czuć ale trudno mówić tu o kopiowaniu. A o czym to świadczy? Otóż o tym, że już na debiucie (czerpiąc inspirację m.in. od powyżej wymienionych) ekipa Blindead wypracowała swój własny styl Czytaj dalej Blindead – Devouring Weakness→