Dawno żaden nowo poznany przeze mnie zespół nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak ekipa Obscure Sphinx. A wszystko zaczęło się bardzo niepozornie – od okładki: z jednej strony odpychającej, przerażającej ale z drugiej intrygującej i niesamowicie przyciągającej uwagę. Cover ten pojawił się przy recenzji wychwalającej Void Mother pod niebiosa. Zacząłem drążyć – okazało się, że nie jest to odosobniona opinia tylko grono zachwyconych było dość pokaźne. Po przesłuchaniu 2 utworów w internecie kupiłem krążek praktycznie w ciemno. Po pierwszym odsłuchu dołączyłem do tego grona. Void Mother to drugie wydawnictwo warszawskiego zespołu, który został założony zasadniczo dość niedawno bo w 2008 roku. Ich pierwszy album dużego zamieszania na scenie nie narobił ale jego następca ma na to wielkie szanse. A dlaczego? A to dlatego, że Void Mother to jedenz najlepszych albumów sludge/post metalowych, które zostały stworzone u nas w kraju. I wcale nie rzucam słów na wiatr – Obscure Sphinx to ekipa, która ma łeb na karku i wie czego chce a efekt ich prac powala. Jest to dzieło spójne, przemyślane, intrygujące, hipnotyzujące, uzależniające. Swoje robi też damski – główny wokal(męski również się pojawia ale w mniejszym „stężeniu”). Wielebna ma ciekawy głos, potrafi czysto zaśpiewać a jak trzeba to i wydrzeć porządnie „japę”. I trzeba przyznać, że często korzysta z tego przywileju. I właśnie w tych momentach brzmi najlepiej. Ciężkie, przytłaczające, powolne sludge’owe gitary brzmiące niczym walec mający problemy z jakimkolwiek poruszaniem się do przodu i jej wydzier – jest moc! Ale Void Mother nie jest albumem metalowym w czystej postaci. Stąd też nawiązanie wyżej do przedrostka „post”. Tu i tam pojawiają się spokojniejsze fragmenty a nawet i całe utwory. Tych uzbierało się 3: „Velorio”, „Meredith” i „Void”. Zwłaszcza ten pierwszy (kojarzący się z Bliskim Wschodem) robi niesamowite wrażenie. A cała trójca stanowi jakby elementy łączące poszczególne części płyty, fragmenty dające słuchaczowi chwilę wytchnienia pomiędzy sesjami biczowania ciężarem. Może i biczowania – ale jakże przyjemnego. Ostatnio taką „post metalową frajdę” miałem przy poznawaniu Affliction XXIX II MXMVI ze stajni Blindead. Void Mother najlepiej sprawdza się jako całość i dość ciężko wybrać najlepsze fragmenty tego wydawnictwa ale oczywiście mam swoich faworytów;) „Waiting For The Bodies Down The River Floating” następujący po „Velorio” początkowo jest jakby jego klimatycznym przedłużeniem. Z czasem nabiera mocy i ciężaru, który momentami przytłacza a gitary powoli, bez pośpiechu wkręcają się słuchaczowi w głowę. Później następuje nagłe rozluźnienie atmosfery, po którym jeszcze mocniej dostajemy obuchem w łeb. Kolejny szok słuchacz może przeżyć po zakończeniu utworu – całość trwa ponad 11 minut. Jak to mogło tak szybko minąć?! Popis umiejętności wokalnych Wielebnej usłyszeć możemy w moim drugim faworycie – „Feverish”. Tu jest zdecydowanie krócej chociaż i tak Obscure Sphinx katuje nas przez ponad 7 minut. Intrygujące jest zakończenie płyty – „The Presence Of Goddess” ciągnące się przez ponad kwadrans. Całość trwa ponad godzinę i muszę przyznać, że jest to świetnie spędzony czas. Ja wiem – żyjemy w ciągłym biegu i pośpiechu ale jeśli jesteś fanem ciężkiego grania to tę lekko ponad godzinę na zapoznanie z Void Mother musisz znaleźć!!! Jak dla mnie jest to kandydat do płyty roku.
Moja ocena -> 9/10
A do tego Wielebna gra na Kaossillatorze – co jest dość nietypowe!