Nigdy nie lubiłem EPek. Ni to pełnoprawny album, ni to singiel, za którymi swoją drogą również nie przepadam;) Muzyka powinna zmuszać człowieka do dłuższego zatrzymania i pochylenia się nad nią. A tego nie da się zrobić w 15-20 minut. Mówi się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, zazwyczaj przy EP słuchacz nie zdąży jeszcze dobrze się rozkręcić a krążek już się kończy. Tend No Wounds jest tego idealnym przykładem. Wydawnictwo ma niecałe 23 minuty, które podzielono między 6 utworów. Niby nie jest źle ale…. Krążkowi czegoś brakuje. Polotu? Finezji? TNW słucha się całkiem dobrze ale po tych 23 minutach tak na prawdę niewiele pozostaje w głowie i nie ma wielkiego parcia na kolejne odpalenie płyty. W zasadzie ekipa Black Tusk nie zmieniła się: nadal jest ciężko, głośno, potężnie i mało oryginalnie. Ale nie robi to takiego wrażenia jak chociażby na Taste The Sin gdzie niektóre momenty wgniatały w fotel i poniewierały słuchaczem. Tutaj tego nie ma. Utwory są poprawne ale w zasadzie nic ponadto. Można odnieść wrażenie, że na Tend No Wounds upchnięto odrzuty z poprzednich LP grupy. Na tle całości wyróżnia się jedynie „The Weak And The Wise” i to głównie ze względu na początek utworu – tego wcześniej nie grali;) Reszta ani ziębi ani parzy – po prostu jest. Ale czy konieczne było wydawanie tego materiału w formie EP? Moim zdaniem nie. Tend No Wounds zespół mógł sobie odpuścić i część z utworów tutaj zawartych wypuścić na pełnoprawnym wydawnictwie. No ale stało się tak a nie inaczej. Najnowsze dziecko Black Tusk to rzecz dla fanów grupy – reszta spokojnie może je odpuścić i skupić się na słuchaniu wcześniejszych krążków.
Moja ocena -> 5/10