Moja przygoda z High On Fire to zdecydowanie nie miłość od pierwszego wejrzenia. O zespole wiem od ładnych paru lat, miałem już kilka podejść do jego specyficznej twórczości, nigdy nie wychodziło. No ale co zrobić jak nadarza się okazja? Tym oto sposobem w moje łapki wpadł „Snakes For The Divine” w bardzo atrakcyjnej cenie. Był to zakup na zasadzie: „jeśli znów nie będzie chemii to krążek pójdzie w świat”. Ale jak ma nie być chemii skoro na krążku znajduje się utwór „Ghost Neck”, który potrafi nieziemsko sponiewierać słuchacza. Już początkowe 50 sekund w postaci wprowadzenia intryguje. Perkusyjna kanonada plus do tego pokręcona gitara. Dalej jest jeszcze ciekawiej bo zespół wsiada do drogowego walca z funkcją nitro;) Wiele osób pewnie uzna, że nie ma czym się podniecać. Utwór jest prosty, wręcz prymitywny. Ale na tym właśnie polega jego urok – w tej odsłonie High On Fire niszczy, miażdży i chyba o to chodzi w tej muzyce, nie? W podobnej tonacji utrzymany jest równie świetny „Frost Hammer”. Tutaj jednak znalazło się miejsce na dość długie zwolnienie(moim zdaniem troszkę za długie) i czysty śpiew. A jak już jesteśmy w temacie wokalu – to właśnie Pike za mikrofonem na początku najbardziej mnie drażnił i zniechęcał do twórczości zespołu. Ale powiem szczerze – po jakimś czasie idzie się do niego przyzwyczaić;) Ba! Jego pospolite darcie mordy idealnie współgra z muzyką – zwłaszcza w szybkich momentach. A tych na płycie nie brakuje. Już na otwarcie w utworze tytułowym zespół częstuje słuchacza stonerowym brzmieniem „upaćkanym” w sludge’owym brudzie. Początkowo zachwycałem się tym utworem – po kilkudziesięciu odsłuchaniach dochodzę do wniosku, że jest zdecydowanie za długi i napakowane jest w nim za dużo pomysłów – świetnych bo świetnych ale co za dużo to niezdrowo;) Wspomniany na początku „Ghost Neck” jest zdecydowanie prostszy (ma budowę cepa;) ale jednak robi większe wrażenie. Niczego złego nie można powiedzieć o zagranych również „na szybko” „Fire Flood And Plague”, „Holy Flames Of The Firespitter” i „Mystery Of Helm”. Mniej wytrawne/osłuchane z gatunkiem ucho może dojść do wniosku, że cały album jest zagrany na jedno kopyto, wszystko zlewa się i ciężko wyłapać jakiekolwiek różnice. Po części tak jest – ale akurat od tego gatunku wymagam ciężaru i wgniatania w fotel. I to otrzymuję. Od wysublimowanych solówek i rozbudowanych utworów są inne gatunki. Poza tym wystarczy kilka przesłuchań żeby odkryć, że tak na prawdę każdy utwór jest tutaj inny i ma swój urok. Przy pierwszym kontakcie odmiennością wyróżnia się sabbathowski „Bastard Samurai” – powolny i toczący się niczym walec po świeżo wylanym asfalcie. Tu High On Fire udowadnia, że nie wszystko musi galopować na podkręconych obrotach aby robiło wrażenie. A prawda jest taka, że „Snakes For The Divine” robi wrażenie jako całość. Nie jest to album bez wad. Są tu momenty bardzo mocne(warto zwrócić uwagę na perkusję gdzie oprócz zwykłego napieprzania w gary pojawiają się również różne smaczki) jak i również słabsze. Jednak ogólny odbiór krążka jest jak najbardziej pozytywny. I jest to jedna z najłatwiej przyswajalnych pozycji w dyskografii grupy. Właśnie z tego względu chyba najlepiej rozpocząć swoją przygodę z HOF właśnie od niej. Jeśli nam podpasuje to dalej jest tylko lepiej, jeśli nie to raczej nie ma sensu zagłębiać się dalej.
Moja ocena -> 7/10