Archiwa tagu: rock

Armia – Ultima Thule

armia ultima thulePo wydaniu Pocałunku Mongolskiego Księcia Armia wkroczyła na wojenną ścieżkę i nagrała coś zdecydowanie a-przebojowego, ciężkiego, surowego, momentami topornego, hardkorowego. Gdzieś, kiedyś przeczytałem, że mamy tu do czynienia z Armią nu metalową. Może jest w tym trochę przesady ale na pewno i ten gatunek można tu wyczuć. Druga sprawa – wokale. Budzyński jest tu zdecydowanie mniej delikatny niż na PMK. Śpiewu mamy tu mało, dużo za to „wydzieru”. Na tekstach nie będę się skupiał bo pewnie tylko długa rozmowa z ich autorem wyjaśniłaby o co chodzi:) Jak dla mnie niewielka jest różnica między „sato sato” w utworze otwierającym album – „Biesy” a pełnoprawnymi tekstami w stylu „Strzały znikąd, chłopcy stąd”. Ważne, że popisy wokalne dobrze komponują się z muzyką, jedno z drugim się nie gryzie tylko dobrze gra. Czytaj dalej Armia – Ultima Thule

Screaming Trees – Uncle Anesthesia

screaming trees uncle anesthesiaScreaming Trees z nazwy znam od wielu lat ale po ich twórczość sięgnąłem dopiero kilka mięsięcy temu. Głównie ze względu na to, że moja kolekcja grunge’owa przejadła mi się i potrzebowałem czegoś nowego. Dodatkowym atutem było to, że kilka ich albumów „chodzi” na angielskim amazonie za śmieszne pieniądze. No i w ten sposób stałem się posiadaczem m.in. Uncle Anesthesia. Pierwsze co na starcie rzuca się w uszy to jakaś taka mała zawartość grunge’a w grunge’u. Zespół, mimo że podczepiany pod gatunek, brzmi trochę inaczej niż pozostali jego przedstawiciele. Wikipedia i Sputnik Music zespół podciągają pod psychodelię i rock alternatywny (oraz oczywiście gatunek wyjściowy). Coś w tym jest bo już pierwszy utwór – „Beyond This Horizon” pachnie mi trochę klimatem progresywnym. Nie za mocno ale jednak lekką nutkę czuć. Czytaj dalej Screaming Trees – Uncle Anesthesia

Pearl Jam – Yield

pearl jam yieldNie jest to Pearl Jam z debiutu. Nie jest to też ten sam zespół, który nagrywał Vs. czy Vitalogy. Czy to źle? Akurat w tym wypadku niekoniecznie bo Yielda świetnie się słucha. Zespół zafundował nam tutaj podróż przez różne oblicza rockowego grania. Nie brakuje tu prawdziwych petard, killerów koncertowych: „Brain Of J.” na otwarcie krążka oraz „Given To Fly”(wydany na singlu). PJ idzie o krok dalej w „Do The Evolution” – utworze zadziornym, surowym, garażowym. Mi kawałek ten kojarzy się z klimatami „Spin The Black Circle” tylko tempo jest wolniejsze. No i to by było na tyle jeśli chodzi o rzeczy w stylu „hard”. Pozostała część Yielda jest zdecydowanie spokojniejsza. Nie brakuje tu gitarowych ballad: „Wishlist”(delikatny, subtelny ale moim zdaniem trochę naiwny), „Low Light”(podobne klimaty jednak o wiele lepszy, ma w sobie „to coś” czego brakuje w „Wishlist”), Czytaj dalej Pearl Jam – Yield

Oasis – Definitely Maybe

oasis definitely maybeNigdy nie lubiłem określenia “britpop”. Zawsze kojarzyło mi się ono z jakimś radiowym syfem, papką dla mas (coś na kształt przesłodzonego Mylo Xyloto Coldplaya), czymś co sobą żadnej wartości nie przedstawia i jest generowane tylko po to by oskubać z kasy “nieświadomych muzycznie” ludzi. Cholera! Ale przecież ekipa Oasis była kiedyś katowana niemiłosiernie we wszystkich możliwych środkach przekazu. Ale dlaczego? Bo na początku swojej kariery nagrali dwie niesamowicie dobre płyty. I zasadniczo tyle w temacie:) Dla mnie Oasis z 2 pierwszych krążków to normalny, rasowy, brytyjski rock (diametralnie różniący się od np. ostatnich dokonań Coldplaya) i kropka. Zdecydowanie lepiej to brzmi niż britpop, nie?:) A cóż ciekawego nam tu zespół na Definitely Maybe zaprezentował? Album zaczyna się rock’n’rollowym uderzeniem w postaci “Rock’n’Roll Star”. Czytaj dalej Oasis – Definitely Maybe

Armia – Pocałunek Mongolskiego Księcia

armia pocałunek mongolskiego księciaMoja przygoda z Armią zaczęła się od Legendy (a dokładniej “Opowieści Zimowej”). Później był Der Prozess i Triodante. Z “szacunku dla artysty” dokupiłem też resztę dyskografii. Pocałunek Mongolskiego Księcia dotarł do mnie w pechowym dla siebie okresie – akurat było wtedy kilka ciekawych premier także krążka Armii posłuchałem na wariata i pieprznąłem w kąt. Swoje tam odleżał bo pewnie z 2 lata albo i więcej. Jakiś czas temu ten krążek rzucił mi się perfidnie w oczy. Stwierdziłem, że jak już go mam to od biedy można posłuchać bo coś tam ciekawego chyba było. No i faktycznie jest – 9 utworów… Nie wiem jakim cudem PMK nie wpadł mi ucho od razu po zakupie. Nie mam zielonego pojęcia. Co by nie było – naprawiłem swój błąd i album Armii z 2003 roku będzie zdecydowanie częściej gościł w moim odtwarzaczu. Czytaj dalej Armia – Pocałunek Mongolskiego Księcia

Pearl Jam – Lost Dogs

pearl jam lost dogsPearl Jam to raczej płodny zespół. Albumy studyjne, dziesiątki singli, gościnnych występów itp. sprawiły, że zebrało się trochę odrzutów sesyjnych, B-side’ów oraz luźnych utworów. Po ostrej selekcji i ciężkich negocjacjach powstał Lost Dogs – album a właściwie kompilacja 30 kawałków z różnych etapów kariery zespołu. Różny jest czas ich powstania jak i poziom. Lost Dogs można właściwie podzielić na 4 grupy: rzeczy genialne, świetne/bardzo dobre, średniaki i utwory, których mogłoby tu nie być i album na tym by nie stracił. Pierwsza grupa do w zdecydowanej większości utwory najstarsze: najlepszy z tego wydawnictwa „Alone” z czasów Ten – rzecz świetna, typowo „tenowa” nie wiem jakim cudem nie znalazła się na tamtym krążku; „Yellow Ledbetter” – PJ w spokojniejszej odmianie, świetny motyw gitarowy; „Hard To Imagine” – podobna sytuacja jak w przypadku YL; Czytaj dalej Pearl Jam – Lost Dogs

David Gilmour

david gilmourTwórczość Pink Floyd znam od dawna, lepiej i w pełni świadomie poznałem ją na przestrzeni jakoś ostatnich 10 lat. W 2006 roku podczas rozmowy na ich temat znajoma zapytała się jak tam u mnie znajomością solowej twórczości poszczególnych członków zespołu ze wskazaniem na Gilmoura właśnie. Akurat było jakoś po premierze On An Island, znajoma szczególnie polecała About A Face a ja oczywiście idąc na przekór zakochałem się w w debiutanckim krążku Davida z 1978 roku. Artysta zaserwował tu nam 9 piosenek trwających łącznie niewiele dłużej niż połowa w meczu piłki nożnej. Napisałem “piosenek” – to słowo świetnie oddaje to z czym mamy tu do czynienia. Niby na kilometr czuć ducha zespołu, z którego Gilmour pochodzi ale całość jest zdecydowanie łatwiejsza w odbiorze niż dokonania jego macierzystej formacji. Czytaj dalej David Gilmour

Deftones – Koi No Yokan

deftones koi no yokanTak jak Diamond Eyes można porównywać z White Pony tak Koi No Yokan chyba bliżej do „beznazwowego” albumu z 2003 roku. Mniej tu przebojowości za to zdecydowanie więcej eksperymentów, poszukiwań. Większy jest też „rozstrzał” stylistyczny. Krążek zaczyna się od cholernie mocnego uderzenia w postaci „Swerve City”. Gdyby zapętlić przewodni riff z tego utworu to wyszedłby z tego świetny industrial w rejonach Killing Joke z czasów Hosannas… Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku „Poltergeist” i „Gauze”. Jest ciężko, topornie, świetnie. Gdyby w tym ostatnim Moreno zmienił trochę wokal to utwór można by podciągnąć nawet pod czasy Adrenaline. Fajny, motoryczny riff występuje jeszcze w „Goon Squad”. Czytaj dalej Deftones – Koi No Yokan

Soundgarden – King Animal

soundgarden king animalKiedy jeszcze w zeszłym roku pojawiły się w mediach pogłoski o tym, że Soundgarden „prawdopodobnie coś nagra” nie napalałem się jakoś specjalnie. Później – gdy wiadomość została już potwierdzona – było podobnie. Moje nastawienie nie uległo zmianie nawet gdy w internecie pojawiły się zapowiedzi krążka. I w sumie dobrze bo teraz – słuchając efektu finalnego – nie czuję rozczarowania. Zaczyna się całkiem dobrze – od 2 utworów zapowiadających album. „Been Away Too Long” jest dynamiczny, w miarę ciężki, żywy. „Non-State Actor” na kilometr zajeżdża mi Audioslave’m, nie żeby to była wada – utwór też jest dobry. Później bywa już różnie. Fajnie prezentuje się połamany „By Crooked Steps” z ciekawym riffem(chyba mój faworyt); szybszy, dynamiczny „Attrition”; Czytaj dalej Soundgarden – King Animal

Hey – Do Rycerzy, Do Szlachty, Do Mieszczan

hey do rycerzy do szlachty do mieszczanSzczecin polskim Seattle! Hey świetną odpowiedzią na amerykański grunge! Tak było na początku lat 90tych:) Ciekawe czy ktoś w tamtym czasie przypuszczał, że 20 lat później zespół nadal będzie istniał, będzie żywą legendą polskiej sceny muzycznej i jednocześnie tak drastycznie odbiegnie muzycznie od tego co prezentował na początku swojej działalności. W wypadku zespołu Kasi Nosowskiej jestem jak taki “chłopak na opak”. Im bardziej wszyscy zachwycają się ich twórczością tym bardziej ja kręcę nosem. Obok ich ścisłej klasyki z początku działalności najbardziej cenię sobie “stop” z 1999 roku – album, który zasadniczo został zmieszany z błotem i obrzucony kupą… Kiedyś przeczytałem nawet opinię, że “tego czegoś w ogóle nie powinno być”… Kwestia gustu – ja akurat w takiej odsłonie ekipę Hey lubię najbardziej. Dlatego właśnie w ostatnich latach nie mam za bardzo powodów do radości. Czytaj dalej Hey – Do Rycerzy, Do Szlachty, Do Mieszczan