Muzyczne podsumowanie 2021 roku

podsumowaniePisząc zeszłoroczne podsumowanie nazwałem rok 2020 wyjątkowym licząc trochę naiwnie, że 2021 przyniesie nam niejako powrót do normalności. Niestety po 365 dniach znajdujemy się w miejscu praktycznie tym samym i bez większych perspektyw na poprawę. Jedyną różnicą w stosunku do roku ubiegłego jest to, że chyba przywykliśmy już do obecnej sytuacji i staramy się w niej normalnie żyć. Sam jestem tego najlepszym przykładem bo mimo wielu przeszkód udało mi się w tym roku zdobyć 10 szczytów z Korony Europy zaliczając na jednym wyjeździe praktycznie całe Bałkany (bez Grecji). Trochę lepsza sytuacja nastała też w świecie muzycznym ponieważ część festiwali wróciła już na muzyczną mapę, odbywa się też dużo pojedynczych koncertów. Ruch „w interesie” chyba zmotywował artystów do działania ponieważ w tym roku pojawiło się sporo ciekawych premier. Kolejność jak zwykle losowa, jedynie w podziale na Polskę i zagranicę. Zaczynajmy;)

POLSKA

Krzta – ŻÓŁĆ.NISZCZENIE.ZGLISZCZE

Jeśli ktoś poszukiwałby ścieżki dźwiękowej do filmu ukazującego ekspresowy i wyjątkowo brutalny koniec świata to zachęcam do posłuchania nowej Krzty. Efekt muzycznej apokalipsy wzmocnią z pewnością dodatkowo polskie teksty. W zeszłym roku muzycznie potrafiła skatować mnie ekipa Oranssi Pazuzu. W tym roku udało się to Olsztynianom. I chociaż gatunki oraz kaliber skali zniszczenia są tu inne to ich efekt wygląda tak samo – mimo wymęczenia po ostatnich dźwiękach albumów od razu chciało się do nich wracać by ponownie przeżyć tę wyjątkowo specyficzną przygodę.

Dola – Czasy

W przeciągu lekko ponad roku toruńska Dola wypuściła na rynek dwa albumy, które spokojnie można uznać za jedne z najciekawszych wydarzeń ostatnich lat na polskiej scenie okołometalowej. Takie stwierdzenie zdarza mi się dość często i gdy myślę, że już TEN zespół jest szczytem naszych rodzimych możliwości, pojawia się kolejny i dołącza do zestawienia. Tak właśnie było z Dolą i ich ciężką do zaszufladkowania mieszanką post metalu, atmospheric black metalu, sludge’u i pewnie jeszcze kilku innych. Trzymam kciuki za dalszy rozwój kariery i kolejne równie dobre albumy!

Obscure Sphinx – Thaumathurgy II

Po kilku koncertach Oscure Sphinx, które było mi dane obejrzeć na żywo, bez zawahania mogę stwierdzić, że każdy z nich jest swego rodzaju magicznym rytuałem, obrzędem. Pierwsza część „Thaumaturgy” pozwala słuchaczom liznąć chociaż odrobinę koncertowego klimatu. Jednak nie ma co ukrywać, że wisienką na torcie jest tutaj druga część, która nawet wieloletnich fanów zespołu przeniesie w piękną, ambientową, niesamowicie klimatyczną podróż w nieznane. Trzy utwory trwające łącznie ponad 55 minut mogą odstraszać ale jeśli już zdecydujemy się zapoznać się z nimi, te zrewanżują się nam czymś czego długo nie zapomnimy.

Thy Worshiper – Bajki o Staruchu

Pięć lat po premierze bardzo udanych „Klechd” zespół powrócił z ich bezpośrednią kontynuacją muzyczną, jednak tekstowo opartą tym razem o bajki o Staruchu. Bajki te są rodem wyjęte z dziecięcych koszmarów. Sam album natomiast stanowi bardzo ciekawą podróż przez muzyczny świat pełen kontrastów gdzie nikt ani przez chwilę nie może się czuć bezpieczny bo nawet chwila ukojenia może gwałtownie zmienić się w najstraszniejszy sen. W świecie folk pagan black metalu Thy Worshiper wypracował swój oryginalny styl i specyficzną formę, w której czuje się bardzo dobrze. „Bajki o Staruchu” są tego kolejnym dowodem.

Mentor – Wolves, Wraiths And Witches

Trzeci w dyskografii album Mentora jest wydawnictwem krótkim – nie trwa nawet 30 minut. Krótka może być zatem również jego rekomendacja – w mijającym roku tak dobrze biegało mi się jeszcze tylko przy klasyku jakim jest „Reign In Blood” Slayera.  Ekipa z Sosnowca łączy w bardzo sprawny sposób elementy, które doskonale znamy, ale w taki sposób, że efekt wydaje się być całkiem świeży i bez wątpienia niesamowicie chwytliwy. Koniecznie muszę wybrać się na koncert – ta muzyka musi świetnie brzmieć na żywo.

Kły – Chen / Cienie

Po wydaniu „Księżyc Milczy Luty” w 2016 na długo zamilkła Furia. Rok później ukazał się debiut Kłów, w którym bez problemu odnajdziemy sporo nawiązań do twórczości Katowiczan. Co więcej – za produkcję nagrań Kłów odpowiada Nihil. Przypadek? Rok 2021 przyniósł słuchaczom dyptyk „Chen” i „Cienie”, które ukazują lżejszą odsłonę zespołu, migrującą z atmosferycznego black metalu w rejony post blacku i grania awangardowego. W Internecie spotkać można opinie, że Kły odpływają ze swoją twórczością podobnie jak Nihil i często brną w grafomaństwo – kwestia gustu. Jeśli ktoś lubi Furię to w Kłach odnajdzie się bez problemu i duetu „Chen” i „Cienie” będzie słuchać z dużą frajdą bo to kawał dobrego, inteligentnego grania.

Fisz Emade Tworzywo – Ballady i Protesty

Moja fascynacja hip hopem minęła co najmniej kilkanaście lat temu i dziś zaciekawić mnie nowym materiałem może w zasadzie tylko Łona i Eldo (OSTRego słucham z sentymentu – czegoś co faktycznie przykułoby moją uwagę nie nagrał od ponad 10 lat). „Porapową” twórczość Fisza, Emade i Tworzywa znałem pobieżnie, lepiej poznałem ją dopiero w tym roku – jeszcze przed premierą „Ballad i Protestów”. Nowy album „miał mnie” już po pierwszym przesłuchaniu ze względu na mnogość nawiązań do początków kariery, świetną warstwę muzyczną oraz jeszcze lepszą tekstową, która w dzisiejszych czasach trafia do słuchacza wyjątkowo dosadnie. Co ważne – „Ballady i Protesty” trwają prawie 100 minut i ani przez moment nie nudzą – nawet w ponad 8minutowym „Ok Boomer”.

Moanaa – Embers

Czy w gatunku, który przez wielu jest uznawany za wyciśnięty do cna, można nagrać jeszcze coś ciekawego? „Embers” Ameryki nie odkrywa, nie wytycza też nowych horyzontów ale udowadnia, że nadal można nagrywać fajny, przykuwający uwagę post metal. Moanaa po raz kolejny robi to w bardzo charakterystycznym, wypracowanym przez siebie stylu umacniając się na pozycji jednej z najmocniejszych polskich ekip w gatunku. Cały czas przed oczami mam ich występ sprzed kilku lat w malutkim szczecińskim klubie studenckim gdzie zespół zagrał dla kilkunastu osób. Moanaa zasługuje na zdecydowanie więcej.

Sunnata – Burning In Heaven, Melting On Earth

Najdłuższa bo prawie trzyletnia przerwa w studyjnej twórczości Sunnaty przyniosła album, który niby utrzymuje się w zespołowej stylistyce ale jednak po części zaskakuje. Warszawiacy na „Burning In Heaven…” zeszli z ciężaru jeszcze mocniej zagłębiając się w klimat, który najlepiej oddaje okładka wydawnictwa. Gdyby Prince Of Persia: Warrior Within powstał w 2021 roku to zamiast Godsmacka pasującego w soundtracku jak pięść do nosa, Ubisoft mógłby spokojnie umieścić nową Sunnatę, która w tej roli sprawdziłaby się zdecydowanie lepiej.

Dezerter – Kłamstwo To Nowa Prawda

Po 7 latach milczenia Dezerter powrócił z albumem na pewno nie najlepszym w dyskografii ale z pewnością najtrafniejszym i najbardziej dosadnym tekstowo na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Bieżąca sytuacja nie napawa optymizmem i zespół mówi o tym bez owijania w bawełnę piętnując to co dziś boli najbardziej. Szkoda tylko, że muzyka ta nie ma takiej mocy sprawczej, która wyciągnęłaby ludzi na ulice. Dawny bunt rodaków z okolic początków kariery zespołu przeistoczył się w antyrządowe memy w Internecie. Ale czy tędy droga?

Rysy – 4Get

Poprzedni album projektu zawojował sporo podsumowań 2015 roku. Później ślad po Rysach zaginął i sam o nowym wydawnictwie dowiedziałem się dopiero kilka tygodni temu kiedy to pojawiło się w propozycjach na Spotify.  „4Get” różni się od poprzednika zdecydowanie mniejszą ilością gości, która została zastąpiona wyraźniejszą klubowością. Słuchając „4Get” można przenieść się do czasów studenckich imprez house’owych. Wrażenie powrotu do przeszłości jest tu o tyle mocniejsze, że album momentami mocno ociera się klimat początków solowej twórczości Kasi Nosowskiej (szczególnie „Sushi”). Świetna rzecz.

ZAGRANICA

Converge, Chelsea Wolfe – Bloodmoon I

Jedna z najbardziej nieoczywistych muzycznych kooperacji ostatnich lat wywołuje skrajne emocje: od zachwytu po oblewanie pomyjami. W moim przypadku pierwszych kilka kontaktów z albumem można określić jednym słowem – rozczarowanie. Dopiero po jakimś czasie i przede wszystkim odstawieniu na bok wyimaginowanych oczekiwań i wzorców dotychczasowej twórczości Converge i Wolfe, zaskoczyło i teraz słuchanie Bloodmoon sprawia mi ogromną przyjemność. Przemycenie do spokojniejszej odsłony ikony mathcore’u elementów charakterystycznych dla Chelsea przyniosło bardzo dobry efekt i „I” w tytule albumu daje nadzieję na kontynuację – oby jak najszybciej.

Exodus – Persona Non Grata

Ile lat przyszło fanom legendy thrashu czekać na następcę „Blood In Blood Out”? Zdecydowanie za wiele bo ponad siedem.  I choć przygoda Holta ze Slayerem zakończyła się ponad 2 lata temu to na nowy album musieliśmy jeszcze trochę poczekać ze względu na pandemię i przede wszystkim chorobę Toma Huntinga. Jednak w końcu się udało i „Persona Non Grata” ujrzała światło dzienne kolejny raz udowadniając, że Exodus jest jednym z najmocniejszych graczy starej sceny thrashu, który mimo 42 lat stażu nadal ma wiele do zaoferowania. Oby na kolejne wydawnictwo przyszło czekać nam zdecydowanie krócej.

The War On Drugs – I Don’t Live Here Anymore

Bez wątpienia nie jest to poziom dwóch poprzednich wydawnictw ale nawet mimo tego ekipa z Filadelfii nadal potrafi przykuć uwagę słuchacza serwując mu bardzo ciepłe granie z pogranicza indie, klasycznego rocka i americany. Tym razem granie to wydaje się być mniej przebojowe a zdecydowanie bardziej osobiste. I chociaż fragmentów przebojowych jak np. utwór tytułowy, tu nie brakuje to jednak zdecydowanie dominuje tu klimat idealnie komponujący się z lampką wina przy kominku w długi zimowy wieczór.

Fear Factory – Aggression Continuum

Jeśli muzycy nie pogodzą się i „Aggression Continuum” faktycznie jest ostatnim albumem Fear Factory z Burtonem C. Bellem w roli wokalisty to jest to pożegnanie w świetnym stylu. Na kilku poprzednich wydawnictwach zespół momentami błądził i niepotrzebnie eksperymentował. Tutaj natomiast muzycy wrócili na właściwe tory i nagrali jeden z lepszych materiałów w tym stuleciu przywołujący bardzo miłe wspomnienia końcówki ubiegłego wieku kiedy jako gówniarz słuchało się „Obsolete”.  Na szczególną uwagę zasługuje tutaj również produkcja – tak precyzyjnie, zimno i bezdusznie zespół brzmiał ostatnio na „Mechanize”.

Gojira – Fortitude

„Another World”, który pojawił się jeszcze w 2020 roku zwyczajnie nie powalał. Na szczęście kolejne zapowiedzi „Fortitude” były już zdecydowanie lepsze i nastawiały słuchacza na to, że album będzie odbiegał od dotychczasowej twórczości zespołu. I faktycznie – Gojira pozwala tu sobie na więcej eksperymentów, bardziej lub mniej udanych, pozostając jednak w ramach charakterystycznego stylu zespołu. W efekcie otrzymaliśmy wydawnictwo bardziej zróżnicowane a przez to ciekawsze od „Magmy” chociaż tym zróżnicowaniem dające spore pole do popisu malkontentom.

Evile – Hell Unleashed

Brytyjczycy wrócili w lekko zmienionym składzie po 8 latach studyjnego milczenia i z miejsca pozamiatali na scenie nowoczesnego thrashu dając kolejny sygnał, że nawet po przejściu na emeryturę filarów gatunku ten nadal będzie miał się dobrze bo ich następcy też potrafią „w thrash”. „Hell Unleashed” brzmi w wielu momentach jak Slayer na sterydach z najlepszych lat kariery czyli jest szybko i potężnie. Nad wszystkim pieczę trzyma tu pan chaosu, jednak chaos ten jest jedynie iluzją ponieważ bałagan jest tu wyjątkowo przemyślany i poukładany.

Greenleaf – Echoes From A Mass

Nie ma co ukrywać – jestem praktycznie bezkrytycznym fanem szwedzkiej ekipy zatem każdy kolejny ich album to murowany kandydat do podsumowań rocznych. Nie inaczej jest i tym razem. „Echoes From A Mass” kontynuuje drogę obraną przez zespół kilka albumów temu zatem nadal do czynienia mamy tu z bardzo przebojowym stonerem, który powinien bez problemu trafić w gusta nie tylko fanów gatunku ale również słuchaczy lubiących ogólnie pojęte granie gitarowe.  Najlepszą reklamą wydawnictwa niech będzie to, że pochodzący z niego „Love Undone” był najczęściej przeze mnie słuchanym utworem w tym roku deklasując kolejny w zestawieniu o prawie 100% więcej odsłuchań.

Kadavar & Elder – A Story Of Darkness And Light

Druga w zestawieniu nieoczywista kooperacja, chociaż zdecydowanie mniej zaskakująca niż Converge i Chelsea Wolfe. A co wyszło z połączenia Eldera i Kadavara? Eldovar to zgrabne połączenie twórczości Amerykanów z ostatnią odsłoną Niemców, którą zaprezentowali na „The Lost Tapes” czyli zdecydowanie więcej psychodeli i progresji niż retro rocka. Klasycznego Kadavara nie usłyszymy tu prawie w ogóle (takie oczywiste skojarzenia przywołuje tylko „In The Way”), gdyby nie charakterystyczne wokale to można by pomyśleć, że to kolejny album Eldera – bardzo udany i zabierający słuchacza w świat muzycznych pejzaży będących tytułową historią ciemności i światła.

Godspeed You! Black Emperor – G_d’s Pee AT STATE’S END!

Kanadyjczycy przyzwyczaili słuchaczy do „nieoczywistości”. Jednak w przypadku nowego albumu jest to jeszcze wyraźniejsze niż zwykle poczynając od tytułu wydawnictwa, utworów i szczątkowych informacji o nadchodzącej premierze. Album nie prezentuje poziomu krążków z lat 1997-2012 ale z pewnością prezentuje równiejszy poziom od dwóch poprzednich płyt. Fani GY!BE będą zadowoleni i z przyjemnością nie raz zanurzą się w instrumentalny klimat muzycznych ekscentryków z kraju syropu klonowego.

 

W poprzednich latach w moich zestawieniach w kategorii „Polska” królowały wydawnictwa Instant Classic. Teraz rolę lidera przejął Pagan Records, pod którego szyldem ukazało się sporo „mięsistego” grania. Radę dała również zagranica, która zaliczyła kilka bardzo udanych powrotów po dłuższej przerwie. Nie pozostaje nam nic innego jak tylko mieć nadzieję, że 2022 rok przyniesie kolejne zwiększenie ilości powracających festiwali, koncertów oraz dużo ciekawych premier.

Wszystkiego dobrego!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *