Krzta – ŻÓŁĆ.NISZCZENIE.ZGLISZCZE.

krzta żółć niszczenie zgliszczePrzyznam szczerze, że jeszcze kilka tygodni temu nazwa Krzta niewiele mi mówiła. Jednak po fali bardzo pozytywnych opinii w polskim Internecie nie wypadało nie sięgnąć po drugi album tria z Olsztyna. Ale wszystko zaczęło się od okładki, która przykuła moją uwagę w poście z recenzją albumu na fanpage’u Metalurgii. Trzeba przyznać, że praca Kamila Błażewicza czyli wokalisty i gitarzysty zespołu przykuwa uwagę wizją nierzeczywistą ale intrygującą i wzbudzającą pewnego rodzaju lęk i niepokój spowodowany widmem zła i nadchodzącej apokalipsy. Bardzo podoba mi się ten obraz jednak za każdym razem gdy go oglądam odczuwam pewien niepokój. To chyba kwestia obejrzenia zbyt dużej ilości różnego rodzaju horrorów 😊

Albumowi „ŻÓŁĆ.NISZCZENIE.ZGLISZCZE.” przyklejono etykietę post-hardcore, sludge, mathcore z rekomendacjami dla fanów Kobong, Dillinger Escape Plan czy Voivod. Na papierze takie zapowiedzi wyglądały wybornie. Nie pozostawało zatem nic innego jak tylko sięgnąć po krążek, który jest drugim albumem Olsztynian trwającym lekko ponad 40 minut i podzielonym na 7 utworów.

Otwierająca całość „Istota” brzmi przez pierwszych kilkanaście sekund bardzo niepozornie nie zwiastując tego co nastąpi za chwilę. Lekko po 20 sekundzie utwór wybucha i w tym momencie Krzta przestaje już brać jeńców: atmosfera robi się gęsta, wręcz przytłaczająca.

Wszystko to za sprawą genialnego brzmienia gitary i bardzo ciekawej perkusji, do których dołącza wokal swoim opętańczym krzykiem przypominający Grega Puciato z Dillinger Escape Plan ale również momentami Marka Huntera z Chimairy. Co ciekawe „Istota” do momentu pojawienia się głosu przypomina mi Armię „na sterydach” z czasów „Triodante”. Brakuje tylko waltorni – reszta się zgadza.

Otwarcie albumu dawało słuchaczowi chwilę na oswojenie z tym co będzie działo się za chwilę. Takiej szansy nie daje „Sznur”, który daje słuchaczowi obuchem w łeb już w pierwszej sekundzie czasu trwania. Dopiero po kilkudziesięciu przychodzi czas na złapanie oddechu a później nawet na dłuższy odpoczynek.

Z tym utworem sytuacja jest ciekawa o tyle, że słuchając jego pierwszych kilkunastu sekund mam wrażenie, że już wcześniej słyszałem coś bliźniaczo podobnego. Niestety próba przekopania się przez moją kolekcję płyt w celu znalezienia brata bliźniaka zakończyły się niepowodzeniem.

Akcję sponiewierania słuchacza kontynuują „Krzywdy”. Dopiero czwarta na liście „Masa” jest momentem, w którym Krzta wyraźnie zwalnia by później ze zdwojoną siłą uderzyć za pomocą „Ścierwa”. W „Blasku” zespół dorzuca do gara bardzo charakterystyczną lekko połamaną rytmikę, która świetnie wpada w ucho i faktycznie ma się wrażenie, że kierujemy się w stronę Kobong.

Wrażenie to mija ekspresowo w momencie pojawienia się wokalu Kamila. Album zamyka najdłuższa w zestawieniu „Suma”, po której zakończeniu możemy się poczuć jak wyciągnięci z pralki po odwirowaniu w 1200 obrotach na minutę.

„ŻÓŁĆ.NISZCZENIE.ZGLISZCZE.” jest albumem bezkompromisowym, który przy pierwszym kontakcie może wydawać się prostolinijnym strzałem w pysk. Jest to wrażenie wyjątkowo złudne. Na szczęście mija bardzo szybko i pozwala słuchaczowi odkryć, że pod tą ścianą dźwięków skrywa się coś więcej.

Krzta przemyca tu sporo eksperymentów i dowodów na to, że dla tria muzyka zaprezentowana tutaj jest tylko środkiem ekspresji a nie szczytem muzycznych możliwości. Z niecierpliwością czekam na kontynuację nominując jednocześnie  „ŻÓŁĆ.NISZCZENIE.ZGLISZCZE.” do miana jednej z najciekawszych polskich ciężkich płyt kończącego się roku.

Moja ocena -> 9/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *