Uwielbiam polską niszową scenę muzyczną, ponieważ za każdym razem, gdy myślę, że słyszałem już wszystko i nic już mnie nie zaskoczy, pojawia się album lub zespół, który burzy moją koncepcję i z miejsca podbija głośniki na wiele dni. Ostatnim takim odkryciem jest toruńska Dola, która na swój sposób jest fenomenem. Trio powstało w 2018 roku, w 2020 ukazał się ich debiut „Dola” a niewiele ponad rok później drugi album „Czasy”.
Trzeba przyznać, że ekipa ma zawrotne tempo. W ich przypadku można mówić też o niesamowitej sile mediów społecznościowych. Ja sam na Dolę trafiłem zupełnie przez przypadek przeglądając Facebooka – na swoim fanpejdżu linka do albumu umieścił wrocławski raper Młody Dzban. Na posta zwróciłem uwagę ze względu na to, że bardzo spodobała mi się okładka wydawnictwa, no i dalej już poszło.
„Czasy” to niespełna 48 minutowa muzyczna podróż podzielona na 6 utworów. Podróż ta zabiera słuchacza w ciemne i niezbadane zakamarki ludzkiego umysłu. Klimat panujący na wydawnictwie najlepiej obrazuje jego okładka: mroczna, wywołująca lęk i niepokój. Niepokój ten pojawia się już po kilkudziesięciu pierwszych sekundach otwierającego album „Wszystko Odrośnie”. Z początku niby jest spokojnie, z czasem do bardzo ascetycznych dźwięków dołączają głosy, później krzyki, pojawia się gitarowy ciężar.
Atmosfera gęstnieje, gdy napięcie sięga zenitu wybucha w blackowy sposób z opętańczym wokalem. Ale wiadomo, że po każdej burzy przychodzi spokój – także i tu. Z muzycznego ciężaru przeradza się on w świetny post rock. W utworze dzieje się naprawdę dużo, aż trudno uwierzyć, że trwa on prawie 8 minut.
„Kije” kontynuują klimat zbudowany na otwarciu, jednak robią to w bardziej asekuracyjny, hermetyczny sposób. Odnajdziemy tu zdecydowanie więcej ciężaru i niepokoju, po którym kilka minut wytchnienia dostaniemy w utworze bez tytułu. Instrumentalny „-„ przenosi słuchacza w klimat klasycznego post rocka z niewielką tylko dawką post-black.
Wiele osób twierdzi, że w post rocku zostało powiedziane już wszystko. Dola udowadnia, że zawsze można postawić jeszcze kropkę nad i a sam „-„ jest jednym z najjaśniejszych fragmentów „Czasów”, do którego można wracać co chwilę lub zwyczajnie puścić w pętli.
Małym zaskoczeniem dla słuchacza może być „Przy Ziemi”, który dość drastycznie odbiega klimatem od wcześniejszych utworów. Początek za sprawą dęciaków przypomina tu zagubiony utwór Armii z czasów „Der Prozess”, później pojawia się gitara akustyczna i chórki, również damskie. W efekcie „Przy Ziemi” brzmi jak efekt współpracy Doli z Kubą Ziołkiem z czasów Starej Rzeki.
W pisanym cyrylicą „Boga Niet” wracamy do klimatu wyjściowego, w którym to ścierają się 3 gatunki spod szyldu „post”: rock, metal, black. Niektóre fragmenty utworu można by podciągnąć nawet pod doom czy sludge. Ta wybuchowa mieszanka trwa ponad 10 minut i pozostawia po sobie zgliszcza, które w początkowej fazie utworu stara się odbudować „Nowa Jesień”. Jednak w pewnym momencie muzycy zmieniają zdanie i polewają wszystko benzyną. Na samym końcu na zgliszczach słyszymy radośnie ćwierkające ptaki, które są swego rodzaju wisienką na torcie dewastacji słuchacza.
Dola w bardzo krótkim czasie udowodniła po raz drugi, że w muzyce nie powiedziano jeszcze wszystkiego i zostało sporo do odkrycia. Dla mnie ich muzyka jest kontynuacją tego co wydawała nieodżałowana wytwórnia Instant Classic. Ostatni raz taką przyjemność z słuchania wymagającej muzyki miałem przy okazji najnowszego albumu Oranssi Pazuzu.
„Czasy” to dla mnie mocny kandydat do miana najlepszego niezależnego albumu tego roku oraz kolejny dowód na to, że na tej scenie Polska jest niesamowicie mocna. Trzymam kciuki za dalszy rozwój kariery i czekam na kolejny album w przyszłym roku