Od wydania ostatniego albumu – „Skull” minęło 8 lat. W tym czasie Anglicy z Evile nie zaskakiwali swoich fanów spektakularnymi newsami i zapowiedziami. Jeśli już to pojawiały się szczątkowe informacje, które w natłoku innych łatwo było przeoczyć. Dlatego grudniowa zapowiedź tworzenia nowego materiału jakoś mi umknęła i dotarła do mnie dopiero przy okazji publikacji premierowego nagrania na początku lutego.
Sam utwór był dla mnie sporym zaskoczeniem i z miejsca na wiele dni zdominował moją listę odtwarzania. Tak wielką frajdę z słuchania nowoczesnego thrashu dostarczyli mi ostatnio w zeszłym roku Amerykanie z Warbringer oraz Chilijczycy z Nuclear.
A sam Evile? Przez ostatnie 8 lat w zespole sporo się wydarzyło. Najpierw jego szeregi w 2013 roku opuścił Ol Drake, by potem wrócić po 5 latach. W zeszłym roku z powodów zdrowotnych i rodzinnych z muzycznej kariery zrezygnował jego brat – Matt. I ta zmiana jest najbardziej odczuwalna, ponieważ rolę głównego wokalisty przejął Ol.
I tak jak Matt za mikrofonem momentami przypominał Jamesa Hetfielda, tak Ol ma zupełnie inną manierę wokalną, którą ciężko do kogokolwiek porównać. Komuś, kto zna wcześniejszą twórczość Brytyjczyków, chwilę może zająć oswojenie się z jego głosem. Tak było i w moim przypadku, a próba przestawienia się na głos Olivera przysłoniła mi pozostałe aspekty singla „Hell Unleashed”. Dopiero przy kolejnych przesłuchaniach dotarło do mnie, że Evile nigdy wcześniej nie brzmiał tak potężnie, ciężko i brutalnie.
Nie wiem na ile jest to zasługa 8 lat przerwy, a na ile zmiana lidera zespołu czy jeszcze innych czynników. Czego by nie mówić – zmiana ta wyszła zespołowi na dobre i już pierwsza zapowiedź mogła zwiastować, że powrót po 8 latach będzie sporym wydarzeniem w thrashowym świecie. A sam utwór tytułowy poza niesamowitą dynamiką i ciężarem wprowadza też sporo chaosu kierując twórczość Brytyjczyków w stronę Slayera. A to dopiero początek!
Druga zapowiedź albumu – „Gore” może wprowadzać w błąd spokojnym wstępem. Jednak po kilkudziesięciu sekundach gwałtownie przyspiesza dając wyraźny sygnał, że nie znajdziemy tutaj czasu na wytchnienie. W „Gore” gościnnie pojawia się komik, aktor, muzyk i pisarz Brian Posehn, którego kojarzyć możecie z roli geologa w „The Big Bang Theory”. Jednak nie on jest główną atrakcją utworu tylko „deathujące” elementy, które w Evile nigdy nie były tak wyraźnie odczuwalne.
Na „Hell Unleashed” jest ich dużo i to zarówno w grze gitarowej, jak i perkusyjnej. Oprócz death metalowych nawiązań bez problemu znajdziemy tu również elementy twórczości Maxa Cavalery: zarówno z czasów Soulfly jak i Sepultury. Nawiązań tych w żadnej sposób nie powinno się traktować negatywnie, a raczej jako bardzo pozytywne rozbudowanie twórczości zespołu.
Na krótko przed premierą krążka ukazał się ostatni utwór zapowiadający – „The Thing (1982)”, który podobnie jak ten tytułowy, wręcz ocieka graniem wypracowanym przez Slayera. Wszystko to ubrane jest w nowoczesne brzmienie, którego naprawdę chce się słuchać. Na szczęście jest czego, ponieważ efekt końcowy prac muzyków przynosi jeszcze 6 utworów.
„Hell Unleashed” jest najkrótszym albumem w dorobku Brytyjczyków, co przy zaprezentowanym tutaj poziomie może powodować pewien niedosyt. Jednak z drugiej strony dzięki temu udało się uniknąć mielizn i wpadek, które niestety występowały na poprzednich wydawnictwach. Tu tego nie uświadczymy i przez niespełna 42 minuty muzycy Evile dostarczać nam będą modern thrash najwyższej próby.
Już samo otwarcie – „Paralysed” robi piorunujące wrażenie dając nam praktycznie tylko kilkanaście sekund na oswojenie się z nadchodzącym pogromem. Nawet w rozpoczynających się bardzo powoli „Zombie Apocalypse” i „Control From Above” następuje w pewnym momencie gwałtowne podkręcenie tempa. Nie inaczej jest w „Incarcerated”, który na początku daje sygnały, że będzie metalową balladą. Nic bardziej mylnego, ponieważ i tutaj czeka na nas zaskoczenie.
A czym jeszcze zaskakuje „Hell Unleashed”? Z pewnością produkcją – album brzmi niesamowicie dobrze i klarownie – nawet w najbardziej tłocznych fragmentach bez większych problemów wyłowimy ze ściany dźwięków gitarę basową. Wokal również jest doskonale słyszalny. Niewątpliwej poprawie uległ (już i tak bardzo dobry) warsztat muzyków. Nowy album to wylęgarnia świetnych riffów i jeszcze lepszych solówek.
Wszystko to sprawia, że „Hell Unleashed” jest bez wątpienia najlepszym albumem w dotychczasowej dyskografii Evile, jednym z najciekawszych albumów trashowych ostatnich lat oraz mocnym kandydatem do muzycznych podsumowań 2021 roku. Gorąco polecam.