Rosetta to bardzo szczególne zjawisko na scenie muzycznej ogółem ale również i w gatunku, w którym się obracają. Marzeniem chyba każdego młodego zespołu jest to aby dostać się ze swoim materiałem do dużej wytwórni, gdzie szansa na wypromowanie, wybicie się na szerokie wody jest zdecydowanie większa.
Ekipa Rosetty już to wszystko miała w dość mocnym Translation Loss a jednak “Quintessential Ephemera” jest już drugim (po “The Anaesthete”) albumem wydawanym własnymi środkami. W przyczyny takiego stanu rzeczy się nie zagłębiałem ale dla logicznie myślącego człowieka taki zabieg jest po części strzałem w stopę. Czytaj dalej Rosetta – Quintessential Ephemera→
“Wake/Lift” to z kilku względów “naj-” album w dorobku grupy z Pensylwanii. Primo: najtrudniej dostępny. W polskich sklepach sieciowych nie ma szans na jego zdobycie. W rodzimym internecie ciężko go spotkać, osobiście widziałem go kilka razy na Allegro. W paru sklepach internetowych bywa dostępny w opcji “dostawa >(tu wstaw jakąś dużą liczbę) dni”. Kilkukrotne próby zamówienia go kończyły się fiaskiem. Na Amazonie “Wake/Lift” osiąga kosmiczne ceny. Wszystko to jest o tyle dziwnie, że na stronie wytwórni krążek ten jest dostępny praktycznie od ręki i jedynym problemem jest to, że musi do nas przebyć drogę zza oceanu. Ale co to za problem w dzisiejszych czasach?;) Czytaj dalej Rosetta – Wake/Lift→
Sześć lat przyszło czekać fanom na nowe wydawnictwo zespołu z Peorii. W międzyczasie w ekipie Minska nastąpił rozbrat ale kwintet długo bez siebie nie wytrzymał i po złapaniu chwili oddechu wrócił do wspólnego koncertowania i tworzenia muzyki.
Efektem ich pracy jest “The Crash And The Draw” – w dyskografii zespołu pozycja z kilku względów “naj”: najdłuższa, najtrudniejsza w odbiorze oraz najbardziej wymagająca. Grupa chciała chyba zrekompensować słuchaczom długi czas oczekiwania na nowy album i na najnowsze wydawnictwo stworzyła ponad 75 minut materiału. Czytaj dalej Minsk – The Crash And The Draw→
Przygodę z Obscure Sphinx zacząłem od Void Mother czyli ich drugiego albumu. Na zespół ten trafiłem w sumie zupełnie przypadkiem – z powodu okładki: intrygującej, wzbudzającej skrajne odczucia – fascynacji a jednocześnie odrazy. Trzeba było zatem sprawdzić co za dźwięki ukrywają się pod tą przykrywką. Była to miłość od pierwszego przesłuchania – krążek katowałem niemiłosiernie przez kilka tygodni, do dziś wracam do niego kilka razy w miesiącu. Po dojściu do pewnego punktu nasycenia Void Mother wypadało sprawdzić co ekipa Obscure Sphinx ma jeszcze do zaoferowania. Okazało się, że debiutancki album Anaesthetic Inhalation Ritual. Nie będę ukrywał: materiału przesłuchałem na YT. Niby fajne to było, ale nie do końca. Poza tym w tym czasie robiłem jeszcze 50 innych rzeczy. Zatem po jednorazowym odsłuchaniu dałem sobie spokój i wróciłem do VM. Czytaj dalej Obscure Sphinx – Anaesthetic Inhalation Ritual→
30 minut – pół godziny. Dużo a jednocześnie mało czasu, który można spędzić pijąc kawę w Starbucksie, jedząc fast food w McDonaldzie, opisując swój kolejny korpo-dzień na FB czy też Twitterze. Można również ten czas spędzić zupełnie inaczej – odcinając się od wszystkiego i poświęcając na obcowanie z nowym wydawnictwem Rosetty. W dobie gdy wszystko dąży do tego aby być jak najmniejsze, najszybsze i najkrótsze zespół wypuścił EPkę, która czasem trwania dorównuje pełnoprawnym albumom dzisiejszych “gwiazd”. 31:33 – bo tyle właśnie trwa Flies To Flame – podzielono na 4 utwory. Przyznam szczerze, że od dłuższego czasu nie śledziłem co się dzieje w szeregach ekipy z Filadelfii zatem info o EPce i wypuszczonym singlu (?) bardzo mnie ucieszyły. Czytaj dalej Rosetta – Flies To Flame→
Zaśnieżony, ponury, senny las w pochmurny zimowy dzień widziany z lotu ptaka. Do tego skromny napis “quietly” – okładka mogłaby świadczyć o tym, że właśnie z taką atmosferą będziemy mieli do czynienia na trzecim krążku w dyskografii Mouth Of The Architect. Pierwsze 2 minuty otwierającego album utworu tytułowego mogą nas tylko utwierdzić w tym przekonaniu. Spokojne dźwięki są niczym mgła unosząca się nad tym zaśnieżonym lasem, niczym mrok, który za niedługo zapadnie. Ale te 2 minuty z niewielkim przecinkiem szybko mijają i pojawia się właściwa odsłona MOTA, która szybko wyprowadza nas z błędu – wcale tak “quietly” nie będzie! Oczywiście chwil oddechu tu nie brakuje. Ich kumulację dostajemy w 2 utworach: “Pine Boxes” oraz “Medicine”, w których nie uświadczymy ani grama ciężaru. Na szczególną uwagę zasługuje pierwszy utwór z tego duetu z powtarzanym w kółko tekstem “just remember this…. feeling… emptiness…”. Czytaj dalej Mouth Of The Architect – Quietly→
Post metal jest gatunkiem cholernie niewdzięcznym do recenzowania. Nie ma tu przebojowych melodii, wpadających w ucho solówek, chwytliwych refrenów itp itd. Mamy tu natomiast utwory ciągnące się niczym “Moda Na Sukces”, wokale średnio nadające się do radia a i członkowie zespołów zazwyczaj są średnio “wyględni” i wstyd ich pokazać w TV. Jest jednak w tym gatunku jakaś magia, która niektórych przyciąga niczym magnes, innych zaś odpycha. Coś na zasadzie: kochaj albo rzuć;) Ja ten gatunek pokochałem kilka lat temu i do dziś pochłaniam w dużych ilościach od większości przedstawicieli tej sceny. Rosetta to jeden z najbardziej oryginalnych zespołów tej branży. Ciężko ich przyrównać do kogokolwiek – podobnie jak Minsk. A Determinism Of Morality to 3 album w dorobku kapeli z Filadelfii. Ameryki na nim nie odkrywa, stereotypów nie przełamuje tylko nadal robi swoje czyli jest podobnie jak na Galilean Satellites i Wake/Lift. Podobnie ale jakby inaczej. Czytaj dalej Rosetta – A Determinism Of Morality→
Mieliście kiedyś tak, że po pierwszym przesłuchaniu krążka chcieliście go wyrzucić do kosza/zrobić z niego podpałkę do grilla itp. itd. a po kilku kolejnych odsłuchach wasz “światopogląd” zmienił się drastycznie o 180 stopni? Mi taka sytuacja przytrafiła się kilkukrotnie. Ostatni raz właśnie przy pierwszym kontakcie z Dawning czyli najnowszym dzieckiem Mouth Of The Architect Czytaj dalej Mouth Of The Architect – Dawning→
Rok 2005 był bardzo udany dla post metalu. Wtedy to właśnie ukazały się debiutanckie albumy Minska – Out of a Center Which is Neither Dead nor Alive i Rosetty – The Galilean Satellites, które wniosły wiele nowego do gatunku. Można powiedzieć, że były one powiewem świeżości i dowodem na to, że post metal jeszcze się nie skończył i wciąż jest w nim duże pole do popisu. Minsk skierował ten gatunek muzyki w rejony psychodeliczne, orientalne, plemienne, rytualne. Dużo ciężej sklasyfikować to co zrobiła Rosetta. Sami muzycy określają swoją twórczość jako metal dla astronautów. Coś w tym jest – ich muzyka jest kosmiczna a może raczej oderwana od naszego świata. I tak jak to jest zazwyczaj w przypadku czegoś obcego i nieznanego – trudno o miłość od pierwszego wejrzenia. The Galilean Satellites to materiał trudny i ciężki w odbiorze, przyswojeniu. Ściana dźwięków momentami opierająca się o kakofonię Czytaj dalej Rosetta – The Galilean Satellites→
Cztery lata trwała najdłuższa, jak do tej pory, przerwa wydawnicza w karierze Pelicana. Po drodze były oczywiście EPki ale jak każdy fan dobrze wie – one się nie liczą. Liczy się tylko to prawdziwe “gęste” i to w dużych ilościach. A czy coś takiego otrzymaliśmy? Jeden z zagranicznych serwisów muzycznych stwierdził, że “Phoenix (pelican?) rising from the ashes”. Aż takich wniosków bym nie stawiał. Po primo: Pelican nigdy nie zszedł poniżej pewnego, wysokiego poziomu. Po secundo: Forever Becoming nie jest na pewno pozycją ani rewolucyjną ani rewelacyjną. Co nie zmienia faktu, że cholernie dobrze “wchodzi” i świetnie jej się słucha. Na City Of Echoes i What We All Come To Need zespół lekko pobłądził, odjechał od stylistyki chociażby z Australasii kosztem klimatu, który jednak nie dorównywał temu co udało im się stworzyć na The Fire In Our Throats Will Beckon The Thaw. Czytaj dalej Pelican – Forever Becoming→