Rosetta to bardzo szczególne zjawisko na scenie muzycznej ogółem ale również i w gatunku, w którym się obracają. Marzeniem chyba każdego młodego zespołu jest to aby dostać się ze swoim materiałem do dużej wytwórni, gdzie szansa na wypromowanie, wybicie się na szerokie wody jest zdecydowanie większa.
Ekipa Rosetty już to wszystko miała w dość mocnym Translation Loss a jednak „Quintessential Ephemera” jest już drugim (po „The Anaesthete”) albumem wydawanym własnymi środkami. W przyczyny takiego stanu rzeczy się nie zagłębiałem ale dla logicznie myślącego człowieka taki zabieg jest po części strzałem w stopę. Z drugiej jednak strony post metal to specyficzny gatunek, który nie przyciąga milionów słuchaczy. No i dla prawdziwego fana brak nowego krążka w sklepie nie jest przeszkodą w jego nabyciu. Przykładem niech będzie mój fizyczny egzemplarz „Quintessential Ephemera” 😉
Czy przez 2 lata, które minęły od premiery „The Anaesthete” coś zmieniło się w obozie Rosetty? I tak i nie. Tak, ponieważ nowe wydawnictwo to materiał lepszy/równiejszy/bardziej różnorodny od poprzednika. Nie, ponieważ nadal do czynienia mamy z lżejszą, mniej dosadną odsłoną zespołu. Rosetta A.D. 2015 wydaje się być młodszą, grzeczniejszą siostrą tej ekipy, która nagrała 3 pierwsze albumy. Momentami „Quintessential Ephemera” brzmi zdecydowanie ciężej od tego co zespół zaprezentował poprzednim razem ale jako całość to jednak krążek z 2013 roku wydaje się być bardziej przytłaczający. Tutaj znajdziemy zdecydowanie więcej ciszy i ukojenia.
Album spięty jest klamrą „After The Funeral” oraz „Nothing In The Guise Of Something”. Otwarcie i zamknięcie krążka mogą zmylić słuchacza – do czynienia mamy tu z delikatnym post rockiem. Druga sprawa to fakt, że są to jedyne utwory opatrzone tytułami. Cały środek to seria „Untitled” od I do VII. I tak jak „After The Funeral” może nas zmylić, tak już od pierwszych dźwięków „Jedynki” wiadomo, że to Rosetta – wokalu Michaela Armine nie da się pomylić.
Natomiast muzycznie momentami mogłyby się pojawić problemy. Niby nadal jest to zespół, który znamy ale jednak coś tu nie gra. Tak jakby ktoś przykręcił im kurek z napisem „MOC”. Nie rozumiecie o co chodzi? Zestawcie sobie nowy album chociażby z „Wake/Lift”. Tamten jest niczym uderzenie kijem bejsbolowym z dużego zamachu, „Quintessential Ephemera” to „lekki liść od niezadowolonej kobiety”. No dobra – zdarzają się tu momenty ocierające się o mocny sierpowy (np. fragmenty „Dwójki” czy „Piątki”) ale nad całością unosi się zdecydowanie lżejsza atmosfera(otwarcie, zamknięcie, „Czwórka”).
Osobiście uważam, że nie jest to wada ale raczej zaleta. Po pierwsze: nie można grać cały czas tego samego a nowy materiał świadczy o ewolucji grupy. Po drugie: większa ilość post rockowych elementów sprawia, że hermetyczna przestrzeń znana z pierwszych trzech albumów jest tutaj zdecydowanie bardziej otwarta. I to nie tylko na zmysły fanów ale też na potencjalnych nowych słuchaczy, których np. nachalna inwazyjność „Wake/Lift” mogła odpychać.
Z nowości warto wspomnieć o tym, że „Quintessential Ephemera” przynosi nam stosunkowo dużo czystego wokalu (który swoją drogą trochę przypomina Chestera Benningtona). Jest to całkiem przyjemne urozmaicenie, które dowodzi, że nie trzeba cały czas growlować aby być „true” post metalowcem;) Ale o tym już dawno przekonał nas chociażby Minsk czy rodzimy Obscure Sphinx i Blindead. „Quintessential Ephemera” nie jest albumem rewolucyjnym ani rewelacyjnym. Świadczy natomiast o ciągłej pracy zespołu nad sobą oraz ewolucji muzycznej wizji, którą prezentują. A sama jakość materiału również stoi na bardzo wysokim poziomie.
Nowy krążek z pewnością nie strąci z „rosettowego” podium „The Galilean Satellites”, „Wake/Lift” i „The Determinism…” ale obok „The Crash And The Draw” Minska jest to jeden z najciekawszych i najlepszych post metalowych albumów tego roku.
Moja ocena -> 8/10