Przygodę z Obscure Sphinx zacząłem od Void Mother czyli ich drugiego albumu. Na zespół ten trafiłem w sumie zupełnie przypadkiem – z powodu okładki: intrygującej, wzbudzającej skrajne odczucia – fascynacji a jednocześnie odrazy. Trzeba było zatem sprawdzić co za dźwięki ukrywają się pod tą przykrywką. Była to miłość od pierwszego przesłuchania – krążek katowałem niemiłosiernie przez kilka tygodni, do dziś wracam do niego kilka razy w miesiącu. Po dojściu do pewnego punktu nasycenia Void Mother wypadało sprawdzić co ekipa Obscure Sphinx ma jeszcze do zaoferowania. Okazało się, że debiutancki album Anaesthetic Inhalation Ritual. Nie będę ukrywał: materiału przesłuchałem na YT. Niby fajne to było, ale nie do końca. Poza tym w tym czasie robiłem jeszcze 50 innych rzeczy. Zatem po jednorazowym odsłuchaniu dałem sobie spokój i wróciłem do VM. Kontaktu z AIR nie miałem aż do 30.10.2014 roku. Wtedy zespół wraz z Godbite i Dirge zagrał koncert w szczecińskim Słowianinie. Jakiś czas wcześniej wypuścili reedycję swojego debiutanckiego krążka zatem bez chwili wahania nabyłem swoją kopię na koncercie. Swoją drogą na żywo Obscure Sphinx brzmi potężnie, miażdżąco a Wielebna „odstawia” na scenie taki show, którego przez długi czas nie da się zapomnieć. Na kilku koncertach w życiu byłem, nie widziałem aby ktokolwiek tak poruszał się po scenie. Jedyne porównanie, które przychodzi mi do głowy to Maynard James Keenan – głównie ze względu na podobne, obłąkane klimaty i oderwanie od rzeczywistości. Ale powróćmy do płyty. Następnego dnia po koncercie, z samego rana odpaliłem AIR. Album nie chciał opuścić mojego sprzętu przez następne kilka dni. Dziś – po kilkudziesięciu przesłuchaniach zastanawiam się czy nie jest nawet lepszy od swojego następcy. A przecież z YT tak ciężko wchodził…. Jest to dowód na to, że „cyfryzacja” zazwyczaj niszczy muzykę, bardziej ambitne rzeczy powinny być odsłuchiwane z płyty z należytym szacunkiem czyli na sprzęcie lepszym niż zestaw słuchawkowy telefonu no i przede wszystkim – bez udziału bodźców zewnętrznych – innych zajęć. Wtedy AIR brzmi i wchodzi wybornie. Album rozpoczyna się od spokojnego, instrumentalnego „AIR”, który wcale nie zapowiada tego co ma nastąpić już za parę minut. Kawałek jest spokojny i wprowadza słuchacza w relaksacyjny klimat. Podobnie jest z początkiem „Nastiez”. Chociaż tu pojawia się pewien niepokój: szepty przechodzące w normalny śpiew, jakby rytualny. Cała ta niespokojna otoczka pęka jak bańka mydlana w okolicach 2:40 – tu zaczyna się miażdżenie słuchacza przytłaczającym ciężarem. Swoje do muzyki dorzuca Wielebna swoim wybornym wydzieraniem się. Dziewczyna ma potwora w głosie i tyle:) „Nastiez” trwa prawie 11:30 ale czasu tego w ogóle nie czuć, przez utwór przewija się wiele wątków zatem nie ma ani chwili na nudę. Podobną budowę oraz atmosferę zespół prezentuje w „Eternity” z tą różnicą, że tu otrzymujemy zdecydowanie więcej czystego śpiewu. Gdy już Zofia Fraś wraca do krzyku to robi to w taki sposób, że człowiekowi ciarki przechodzą. Niesamowicie mocna rzecz. Chwilę wytchnienia dostajemy w końcówce utworu oraz w następującym po nim „Intermission” – swego rodzaju przerywniku muzycznym. Spokojniejszą, bardziej melodyjną odsłonę zespołu poznajemy w dwuczęściowym „Bleed In Me”. W tej konwencji Obscure Sphinx wypada równie dobrze jak w tej „na ciężko”. Głos Wielebnej sprawia, że słuchając części pierwszej tego utworu, mam wrażenie, że gdzieś już to było. Bardzo przypomina mi jakąś zachodnią wokalistkę, niestety teraz ciężko mi stwierdzić którą(chociaż skłaniałbym się ku Dolores O’Riordan – szczególnie w drugiej połowie utworu;). Druga odsłona „Bleed In Me” kieruje nas ponownie w cięższe rejony. Szczególnie gdy licznik przekracza 3:00. Tu zaczyna się prawdziwe katowanie słuchacza. Bardzo fajnie wypada przełamanie w okolicach 3:17. I w zasadzie już do końca utworu mamy do czynienia z przytłaczającym, schizofrenicznym i przygnębiającym klimatem. Całość zamyka „Paragnomen”, który przez pierwsze 1:35 minuty brzmi jak gdyby był albumowym wyciszaczem, utworem na ochłonięcie po rytuale zafundowanym nam przez zespół. Ale nic z tego!;) Przez ponad 10 minut Obscure Sphinx bombarduje nas skrajnymi emocjami i klimatami. Gdy w końcu następuje cisza i zegar pokazuje 50:55, zespół zostawia słuchacza zmiażdżonego, sponiewieranego i przede wszystkim chcącego więcej!! I chyba z tego względu AIR wypada minimalnie lepiej od VM, który w kilku momentach mógłby być troszeczkę krótszy. Tu wszystko jest idealnie wyważone i dopracowane. A podkreślę jeszcze raz – jest to debiut zespołu (chociaż OS tworzą muzycy z historią zatem już wcześniej wiedzieli jak grać;). Nie zmienia to faktu, że AIR zawstydza znaczną część światowej post metalowej sceny i prezentuje poziom, który dla kilku kapel (będących od ładnych paru lat w branży) jest nieosiągalny. Anaesthetic Inhalation Ritual w ekspresowym tempie wskoczył do mojego TOP10 wydawnictw post metalowych i tylko czai się na miejsce na podium. Obscure Sphinx od początku prezentuje światowy poziom.
Moja ocena -> 9/10