Cztery lata trwała najdłuższa, jak do tej pory, przerwa wydawnicza w karierze Pelicana. Po drodze były oczywiście EPki ale jak każdy fan dobrze wie – one się nie liczą. Liczy się tylko to prawdziwe „gęste” i to w dużych ilościach. A czy coś takiego otrzymaliśmy? Jeden z zagranicznych serwisów muzycznych stwierdził, że „Phoenix (pelican?) rising from the ashes”. Aż takich wniosków bym nie stawiał. Po primo: Pelican nigdy nie zszedł poniżej pewnego, wysokiego poziomu. Po secundo: Forever Becoming nie jest na pewno pozycją ani rewolucyjną ani rewelacyjną. Co nie zmienia faktu, że cholernie dobrze „wchodzi” i świetnie jej się słucha. Na City Of Echoes i What We All Come To Need zespół lekko pobłądził, odjechał od stylistyki chociażby z Australasii kosztem klimatu, który jednak nie dorównywał temu co udało im się stworzyć na The Fire In Our Throats Will Beckon The Thaw. Na Forever Becoming ewidentnie słuchać, że Pelican wraca na właściwe tory. Otwierający krążek „Terminal” może wprowadzić w błąd: leniwe, senne tempo nastawia słuchacza na powtórkę z rozrywki z 2 poprzednich wydawnictw. Ale utwór po chwili się kończy i zaczyna „Deny The Absolute”, który nie pozostawia żadnych wątpliwości, że Pelican pamięta jeszcze czasy debiutanckiego long play’a. Na pierwszy plan wychodzi tu gitarowy ciężar, klimat i budowanie muzycznych obrazów schodzi na bardzo daleki plan. Ale to jeszcze nic w porównaniu z „The Tundra”. Tu ciężko jest i gęsto niczym w „Drought” z debiutu. Mistrzostwem są walcowate, powolne, miażdżące riffy pod koniec utworu – trochę lat minęło ale chłopaki nadal wiedzą jak dać porządnie do pieca. W żywej i typowo gitarowej atmosferze utrzymane są również „Inmutable Dusk” i „Vistiges” chociaż w obu pojawiają się już spokojniejsze fragmenty. W większym natężeniu występują one w „The Cliff” i zamykającym album „Perpetual Dawn”. Tutaj ciężar schodzi na drugi plan ustępując miejsca budowaniu klimatu, muzycznych pejzaży. Jedyne do czego tak właściwie można się przyczepić to „Threnody”, który mógłby być zdecydowanie krótszy. Poza tym trudno cokolwiek zarzucić Forever Becoming. Zdecydowanie nie jest to płyta przełomowa czy też rewolucyjna. Ale czy ktoś tego oczekiwał? Świat post rocka i post metalu jest coraz bardziej wyeksploatowany i trudno byłoby chyba „spłodzić” coś niesamowicie odkrywczego. Ekipa Pelicana nawet tego nie próbowała tylko stworzyła album łączący to co najlepsze w ich dotychczasowej twórczości. Efektu ich prac słucha się zdecydowanie lepiej niż jego dwóch poprzedników zatem Forever Becoming z biegu wskakuje na podium tuż za dwa pierwsze albumy z dyskografii grupy.
Moja ocena -> 8/10