The Black Keys to swego rodzaju fenomen. Dwóch kolesi tworzy muzykę, z której poziomem nie poradziłoby sobie pełno kapel o zdecydowanie większej liczebności. Każdy album duetu jest inny mimo, że oparty na graniu „garażowym”. Ich twórczość poznałem w czasach „El Camino”. Później był „Brothers” i „Attack & Release”. Na ich tle „Rubber Factory” brzmi zdecydowanie bardziej surowo. W zasadzie trudno się dziwić bo ze wszystkich wymienionych to właśnie opisywany album powstał najwcześniej – w 2004 roku. Jeśli miałbym opisać go w kilku słowach to byłoby to mniej więcej coś takiego: wzorzec nowoczesnego grania garażowego, soundtrack do kolejnego filmu Tarantino. Jeśli chodzi o wzorzec to mogę być w błędzie. Nie jestem wielkim fanem tego gatunku, całej sceny nie śledzę ale jeśli kiedyś miałbym założyć zespół garażowy to chciałbym aby brzmiał on właśnie tak. Dominuje tu surowizna, brud i przebojowość. Album to istna wylęgarnia utworów, które mogłyby szaleć w mediach. Większość z 13 utworów wpada w ucho praktycznie już przy pierwszym przesłuchaniu. Charakterystyczne riffy chociażby z „10 A.M. Automatic”, „All Hands Against His Own”, „The Desperate Man”(świetny zadziorny motyw w środku utworu), „Girl Is On My Mind”, „Grown So Ugly” zapamiętujemy od razu. Każdy z tych utworów bez problemu mógłby zostać rozkręcaczem rockowej imprezy. Z tego zadziornego klimatu wyłamuje się powolny, lekki i senny „The Lenghts” oraz niewiele szybsze i żywsze „Act Nice And Gently” i „Aeroplane Blues” chociaż w tym drugim pojawiają się już fragmenty, które udowadniają, że zespół potrafi „dać do pieca”. I daje do niego przez większość „Rubber Factory”. Chwała im za to bo dzięki temu otrzymaliśmy na prawdę świetne wydawnictwo, idealnie pasujące do obrazu Ameryki sprzed kilkudziesięciu lat (np. 70’s) no i filmów Tarantino. Quentin bardzo często w swoich dziełach umieszcza muzykę z tamtych lat i podobnych gatunków zatem TBK pewnie dobrze wkomponowaliby się w kolejne dzieło reżysera. „Rubber Factory” jest albumem uniwersalnym: bardzo dobrze sprawdzi się w samochodzie, w czasie rozkręcania rockowej imprezy, grilla i wielu, wielu innych sytuacjach. Nie sprawdzałem go jeszcze w czasie biegania ale obstawiam, że również by się nadawał;) Dla fanów grania gitarowego pozycja obowiązkowa!
Moja ocena -> 9/10
mam na winylku 🙂 się pochwalę się 🙂