Słuchając „Kold” trudno uwierzyć, że to dzieło nagrane przez zespół wywodzący się ze stylistyki black metalowej. Chociaż w muzyce praktycznie od zawsze obecna była ewolucja, której przykładami można sypać jak z rękawa, zatem i ten fakt da radę jakoś zaakceptować;)
„Kold” to album bardzo specyficzny. W serwisie rateyourmusic.com przypięto mu etykietkę „melancholijny”. I jest to chyba najlepsze określenie. Chociaż rozpoczynający całość „78 Days In The Desert” może wprowadzić słuchacza w błąd. Ten trwający ponad 8 minut utwór instrumentalny jest bardzo dynamiczny i naładowany pozytywną energią, która może pobudzić słuchacza. Na ziemię szybko sprowadza drugi na liście utwór tytułowy, który po kilkunastosekundowej młócce odpala właśnie ten melancholijny klimat. W „Kold” pojawia się już wokal. W internecie jest wiele nieprzychylnych opinii na jego temat. Tryggvasonowi zarzuca się m.in. to, że jest mało profesjonalny i ogólnie tyłka nie urywa… Jednak moim zdaniem akurat taki a nie inny głos idealnie wkomponowuje się w klimat tego wydawnictwa. Tryggvason często wyje i zawodzi podkręcając tylko klimat melancholii, zniechęcenia i rezygnacji. Ale robi to w urzekający sposób.
Dzięki temu na „Kold” znajdują się takie wybitne perełki jak „Pale Rider” oraz „She Destroys Again” w idealny sposób łączące delikatność z olbrzymim ciężarem i wielką dawką emocji. Chyba nie sposób przejść obojętnie obok głosu zawodzącego „No I don’t know where to go….” w „Pale Rider”. Na długo w pamięci pozostaje również refren z „She Destroys Again”.
Po drugiej stronie barykady stoi kojący zmysły, delikatny „Necrologue”. Jednak gwóźdź programu jest dopiero przed słuchaczem. Najlepszym zobrazowaniem klimatu panującego w „World Void Of Souls” może być okładka albumu. Słuchając tego utworu przy sprzyjających warunkach czujemy się totalnie odcięci od bodźców zewnętrznych tak jakbyśmy właśnie opuszczali ciało i patrzyli na wszystko z boku. Niesamowite jest to jak muzykom w tak skromnej i minimalistycznej formie udało się zamknąć tak niewiarygodny klimat. Pod koniec utwór przyspiesza i staje się cięższy ale w żaden sposób nie psuje to genialnej atmosfery. I tu pojawia się najciekawsza rzecz: „World Void Of Souls” trwa prawie 12 minut ale w ogóle tego nie czuć. Co więcej! Po jego zakończeniu pozostaje nawet niedosyt, że to już koniec.
W tym momencie warto zerknąć na czas trwania „Kold”. Ekipa Solstafir stworzyła ponad 70 minut muzyki, które zostało podzielone na 8 utworów, z których tylko jeden trwa poniżej 5 minut. Reszta mieści się w przedziale 7-13 minut. W czasie słuchania trzeciego albumu islandzkiej grupy zostajemy w tak bezczelny sposób pochłonięci przez jego klimat, że w ogóle nie czujemy upływu czasu. Prawda jest taka, że najkrótszy „Love Is The Devil (And I Am In Love)” jest w zasadzie najsłabszym fragmentem tego świetnego albumu i to z prostej przyczyny – nie wciąga tak jak reszta i na tle tej reszty wypada trochę banalnie. Ale wyśmienita reszta wynagradza ten chwilowy deficyt klimatu.
„Kold” zwyczajnie po chamsku wbił się do czołówki ulubionych płyt z mojej stale powiększającej się kolekcji. Trzeba poznać!!!!