Ostatnio zastanawiałem się, która opcja jest gorsza: bardzo długie milczenie, tak jak to robi Metallica, czy może systematyczne zasypywanie słuchaczy nowymi albumami tak jak to robi Megadeth.
Długi przestój może być zabójczy dla zespołu, od którego część fanów w końcu się odwróci. Dodatkowo wieloletnie milczenie nie jest gwarancją wysokiego poziomu materiału gdy ten się w końcu ukaże. Z drugiej strony wielką sztuką jest systematyczne nagrywanie nowych albumów przy zachowaniu wysokiego ich poziomu. Ekipa Megadeth jest tego świetnym przykładem. Jednak z dwojga złego wybieram opcję częstszych premier zamiast „krępującej” ciszy. Dlaczego? Z prostej przyczyny – nawet na oczywistych potknięciach bez problemu można znaleźć pozytywne aspekty. I tak „Super Collider”, na którym wszyscy wieszali psy przynosił nam kilka na prawdę dobrych utworów. Przy założeniu, że nie patrzymy w „megadethową” przeszłość tylko opieramy się na tym co jest tu i teraz, album jeszcze bardziej zyskiwał chociaż i tak pewnego poziomu nie przekraczał.
W przypadku „Dystopii” nie musimy za dużo myśleć, kombinować czy zakładać bo najnowsze dziecko Megadeth to produkt bardzo udany i solidny. I to tak bardzo, że wraz z „Endgame” i „The System Has Failed” okupuje podium najlepszych albumów grupy wydanych w XXI wieku. Nie zmienia to jednego faktu – „Dystopia” jest strasznie zachowawcza ale w tym wypadku nie jest to żadną wadą. Mustaine wraz z ekipą, która zmienia się jak pogoda latem w Tatrach, wziął tu to co najlepsze w jego zespole i w udany sposób to powielił. Brakuje tu eksperymentów i złagodzenia brzmienia, z którym spotkać mogliśmy się na „Super Collider”. Mamy za to do czynienia z typowym megadethowym thrashem, do którego zespół przyzwyczaił nas na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat (mniej więcej od czasów „The World Needs A Hero”).
Pierwsze co rzuca się w uszy po włączeniu „Dystopii” to ciężar. Tak ciężko i potężnie było ostatnio na „Endgame” i właśnie pierwsze skojarzenia kierują się w stronę tego albumu. Druga sprawa to bardzo duża przebojowość. Na otwarciu albumu otrzymujemy 3 utwory, które zespół udostępnił przed premierą: „The Threat Is Real”, tytułowy oraz „Fatal Illusion”. Każdy z nich to typowy zespołowy pocisk. „The Threat Is Real” dynamicznie galopuje, „Dystopia” jest bardzo zgrabnym połączeniem odsłony thrashowej z czasami „Countdown To Extinction” i „Youthanasii”, natomiast „Fatal Illusion” budzi luźne skojarzenia z „Rust In Peace”. Zatem jest bardzo dobrze a przecież to dopiero początek!
Z butów wyrywa słuchacza potężny „Lying In State”, który bez problemu mógłby być kolejnym utworem promującym album. Rolę tę mogłyby również pełnić „Death From Within” lub „Bullet To The Brain” – oba zagrane na ciężko i na podwyższonych obrotach. Oczywiste skojarzenia z pewnym utworem z „Endgame” (zgadnijcie którym) przywołuje „Poisonous Shadows”. Nutkę różnorodności wprowadza „Conquer Or Die”. Wstydu nie przynosi „Foreign Policy” – cover zespołu Fear, chociaż w tym wypadku można zastanowić się nad sensem jego obecności na krążku.
Niestety na „Dystopii” nie udało się uniknąć mielizn. Już przy pierwszym przesłuchaniu czuć, że czegoś brakuje „Post American World” i utwór na tle innych wypada przeciętnie. I w zasadzie jest to jeden z niewielu minusów najnowszego dziecka ekipy Mustaine’a. „Dystopia” to album bardzo solidny i zdecydowanie lepszy od pośrednika chociaż trzeba przyznać, że jest to materiał cholernie wtórny. Wszystko to już kiedyś słyszeliśmy i to w różnych wariantach. Ale nadal sprawia to dość dużą frajdę zatem po co szukać dziury w całym?
Megadeth A.D. 2016 to zespół w najlepszej formie od co najmniej 7 lat a „Dystopia” to na chwilę obecną chyba szczyt (lub jego bliskie okolice) możliwości twórczych muzyków. Jestem ciekawy czy album przejdzie próbę czasu i np. za 5 czy 10 lat będziemy do niego wracać tak chętnie jak chociażby do „Endgame”? Bo o włączeniu go do „megadethowego kanonu” nie ma raczej co myśleć. Ale niech „Dystopia” cieszy nasze uszy jak najdłużej:)