Muzyczne podsumowanie 2017 roku

podsumowanieStandardowo – w związku z nachodzącym końcem roku wypadałoby go jakoś podsumować i pochwalić to co na to zasługuje. A jest co! W tym roku nie było wielu premier, na które czekałbym niecierpliwie. Kilka albumów solidnie mnie rozczarowało. Ale pojawiły się też pozycje, które uratowały muzyczny honor i w sumie pierwszy raz od wielu lat wybór do podsumowania był jasny i oczywisty. Zdobyczy płytowych trochę się nazbierało: premier w zasadzie niewiele, natomiast starszych wydawnictw zdecydowanie więcej. W mojej dyskografii pojawiły się rzeczy, o których jeszcze niedawno w ogóle bym nie pomyślał jak np. PJ Harvey czy Bjork. Ale nie przedłużajmy – startujemy!

Scena polska – tu kandydat do tytułu roku był tylko jeden ale wydawnictw, które na długo zagościły w moim odtwarzaczu było kilka.

Sautrus – Anthony Hill – gdybyśmy byli w Stanach to ten materiał z pewnością zyskałby takie zainteresowanie na jakie zasługuje. Dzięki Stoned Meadow Of Doom „Anthony Hill” został odtworzony na yt ponad 70 000 razy – dobre i to. Ekipa Sautrusa nagrała album świetny, nośny, na długo zapadający w pamięć. Polskie granie psychodeliczno-stonerowe dawno nie było w aż tak dobrej formie. Krążek ma w zasadzie tylko jedną wadę – czas trwania. Po końcowych dźwiękach chciałoby się jeszcze co najmniej jeden lub 2 utwory. Sautrus dobrze brzmi z krążka ale jeszcze lepiej na żywo. W tym roku udało mi się być na 2 koncertach – jest moc!!!! Warto posłuchać: „The Fungus”, „Synopticon”.

Hańba! – Będą Bić! – kiedy w zeszłym roku widziałem Hańbę na żywo w Domku Grabarza myślałem, że to jednorazowy wyskok i zespół, który akurat ma swoje 5 minut. Jak to dobrze, że byłem w błędzie a Hańby 5 minut znacznie się przedłużyło. „Będą Bić!” jest jeszcze lepszy od poprzednika i jeszcze mocniej wkręca słuchacza w przedwojenny klimat i co ważne – nie nudzi się po kilku przesłuchaniach. Hańba jest jednym z niewielu polskich zespołów/artystów, którzy mieli możliwość nagrać występ na żywo dla KEXP – to o czymś świadczy!:) Warto posłuchać: „Za Nic”, „Polak Zbrojny”.

Kazik & Proforma – Tata Kazika Kontra Hedora – po kilkunastu latach „ligowej szarzyzny” Kazikowi udało się nagrać album, którego słucha się z przyjemnością od pierwszych do ostatnich sekund. Dużą rolę odgrywa tu całkowita wymiana muzyków. Proforma wniosła na płytę bardzo dużo świeżości i klimatu z czasów Stanisława Staszewskiego. Trzecia odsłona Taty nie przynosi takich klasyków jak dwie wcześniejsze ale jest to materiał bardzo równy i prezentujący wysoki poziom. Bez wstydu można postawić go na półce obok dwóch wcześniejszych części. Warto posłuchać: „1947”, „Ta Droga Była Daleka”.

Lunatic Soul – Fractured – Mariusz Duda po raz kolejny udowodnił, że jest artystą równie dobrym, jeśli nie lepszym, od tego, do którego często się go porównuje. „Fractured” nie przyjmuje się od razu. Przygoda z tym albumem to wolne poznawanie się i odkrywanie fragmentami. Z każdym kolejnym przesłuchaniem jest coraz lepiej i ciekawiej. Duże wrażenie robi też droga, ewolucja jaką przebył poboczny projekt Dudy. Ale czy w tym przypadku w ogóle można mówić o czymś pobocznym skoro Lunatic Soul ma już 10 lat i 5 albumów na koncie? Warto posłuchać: „Blood On The Tightrope”. „A Thousand Shards Of Heaven”.

Scena zagraniczna – tu wybór również był jasny i oczywisty a nawet łatwiejszy niż w przypadku Polski. Pojawiło się też dużo rozczarowań typu U2 czy Eminem. Niektórzy moi murowani faworyci również nie dali rady i ich albumy nie przeszły pozytywnie próby czasu. Mowa tu np. o Overkill, którego po początkowej fascynacji nie słuchałem już od kilku miesięcy. Ale nie przedłużajmy;)

Slowdive – przez długoletnich fanów zespołu nowy album – wydany po 22 latach przerwy – jest najgorszym w dotychczasowej dyskografii. Nie przeszkodziło mu to w zebraniu świetnych opinii, recenzji  i średniej powyżej 3,6 na Rateyourmusic. Mimo upływu lat Slowdive nadal urzeka klimatem i atmosferą. I nie jest to kopia wcześniejszych dokonań tylko raczej kolejny krok na drodze ewolucji i rzecz zupełnie inna od poprzednich. Jeszcze nigdy wybór albumu roku nie był tak jasny i oczywisty jak w tym przypadku. Co ciekawe – jest to jedno z bardzo niewielu wydawnictw, które nie oscylują bezpośrednio w moich klimatach a tak mnie urzekły i uzależniły. Warto posłuchać: „Sugar For A Pill”, „Star Roving”.

Converge – The Dusk In Us – zespół, który praktycznie od początku istnienia jest na fali wznoszącej, nie mógł nagrać słabego albumu. W przypadku najnowszego zdania mogą być podzielone jedynie co do tego czy jest to najlepszy album w dorobku zespołu czy może jednak ustępuje miejsca któremuś z wcześniejszych. „The Dusk In Us” jest świeży, rześki, dynamiczny. Kontynuuje drogę obraną przed laty przez Converge jednocześnie wprowadzając nowe elementy, które z miejsca się przyjęły. Dla fanów ciężkiego grania pozycja obowiązkowa. Warto posłuchać: „A Single Tear”, „I Can Tell You About Pain”.

Elder – Reflections Of A Floating World – piękny album ale jednocześnie bardzo trudny do sklasyfikowania i opisania. Ni to czysty stoner rock/metal, ni to ciężka psychodela czy granie progresywne. Elder już dawno porzucił przypiętą do zespołu etykietę i gra w swojej lidze, w której nie ma praktycznie żadnej konkurencji. „Reflections…” to gitarowa podróż przez magiczny, fantastyczny świat zamknięta w 6 utworach, których średni czas trwania osiąga powyżej 10 minut. Ponad godzina z tym materiałem mija w ekspresowym tempie. I żal jedynie przegapienia możliwości zobaczenia zespołu na żywo na Red Smoke Festival w Pleszewie… Warto posłuchać: „Sanctuary”, „The Falling Veil”.

The War On Drugs – A Deeper Understanding – pozycja, nad którą zastanawiałem się najdłużej. A w zasadzie jej jedyną wadą jest to, że została wydana jako następca świetnego „Lost In The Dream”, do którego bardzo często jest porównywana. Granduciel z zespołem nagrali album niesamowicie ciepły i szczery. Zdecydowanie bardziej jednolity i spójny od poprzednika. Nie odnajdziemy tu ambientowych wstawek czy nawet całych utworów. W zamian za to otrzymujemy ponad godzinę muzyki płynącej prosto z serca z wieloma świetnymi, bardzo melancholijnymi fragmentami. Warto posłuchać: „In Chains”, „Thinking Of A Place”.

Vile & Barnett – Lotta Sea Lice – Kurt i Courtney nagrali płytę sielską, swojską, niesamowicie ciepłą i otwartą. Słuchając jej mamy wrażenie, że to nie gwiazdy światowego formatu tylko nasi bliscy znajomi, którzy urządzili kameralny koncert specjalnie dla nas. Artyści idealnie się tu uzupełniają a ich lekko bałaganiarski styl grania i śpiewania dodaje płycie uroku. „Lotta Sea Lice” jest jak zimne piwo w upalny dzień, jak zaciągnięcie ręcznego w świecie gnającym na złamanie karku, jak zbliżający się weekend. Warto posłuchać: „Over Everything”, „Continental Breakfast”.

Warbringer – Woe To The Vanquished – spośród thrashowych zespołów, które znam od dłuższego czasu Warbringer jako jedyny nagrał w tym roku album, który wciąga i kopie po tyłku od pierwszej do ostatniej sekundy. Z całej tegorocznej thrashowej świty właśnie do „Woe To The Vanquished” wracam najczęściej. To o czymś świadczy biorąc pod uwagę, że w tym roku wyszedł też m.in. nowy Overkill i Kreator. Warbringer nagrał album ciężki, szybki, dynamiczny i przede wszystkim interesujący. Udowodnili tym, że w thrashu można jeszcze stworzyć coś ciekawego i że nowa szkoła wcale nie ustępuje tej starej. Warto posłuchać: „Shellfire”, „Voe To The Vanquished”.

Na koniec pozostaje mi tylko pożyczyć spokojnych świąt oraz muzycznego Nowego Roku!!! Może w końcu doczekamy się nowego Toola?;) Z zapowiedzianych premier wiemy już o nowym Manic Street Preachers. Reszta to wielka niewiadoma:)

Jedna myśl nt. „Muzyczne podsumowanie 2017 roku”

  1. Dobre typy wskazałeś w podsumowaniu, choć w sumie jak człowiek więcej posłucha muzyki to mogą się one zmienić. Wbrew powszechnej opinii, że najlepsza muza to była kiedyś a nie teraz w 2017 r. człowiek po raz kolejny miał dylemat, jak znaleźć czas i kasę na wszystko dobre co wyszło w tym roku. W przypadku Elder ostatnia płyta jest fajna, na pewno lepsza niż Lore, ale jednak prezentuje się słabiej od Dead Roots Stirring i przede wszystkim od epki Spires Burn/Release (to jest najlepsze wydawnictwo tego zespołu – warto je sobie ze Stanów sprowadzać hehehe). Za jakiś czas wrzucę recki całej dyskografii Elder więc można się będzie orientować, co mają najlepsze. Co do War on the Drugs to mam duży dylemat czy ich album jest lepszy czy najnowszy The National – sam już nie wiem, które smęty bardziej mi się podobają.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *