Zacznę nietypowo: „Lotta Sea Lice” jest jak kaloryfer w zimny jesienny dzień. Jest jak okno pogodowe w czasie kilkudniowego deszczowego niżu. Jest jak długo wyczekiwany piątek po godzinie 16.00 🙂 Courtney Barnett i Kurt Vile nagrali album ciepły, szczery, pozytywny, rodzinny (niczym jeden z teledysków) ale niepozbawiony wad. I właśnie od nich zaczniemy.
„Lotta Sea Lice” promowany był 2 świetnymi utworami: „Over Everything” oraz „Continental Breakfast”. I chyba popełniono tu błąd podobny do tego z filmowych zwiastunów gdzie wszystkie najlepsze fragmenty umieszczono w kilkuminutowej zapowiedzi. Pierwszemu przesłuchaniu krążka towarzyszyło rozczarowanie i wyczekiwanie czegoś podobnego do powyższych lub chociaż równie dobrego. Czegoś podobnego niestety tu nie odnajdziemy, równie dobre odkrywamy dopiero z czasem.
Courtney i Kurt (skądś już znamy taką parę, prawda?;) nagrali album, który nie odbiega drastycznie od ich solowej twórczości. „Lotta Sea Lice” to połączenie folku, country i indie rocka. Mi ten duet od razu skojarzył się z kooperacją Marka Knopflera z Emmylou Harris. Trzeba przyznać, że Barnett i Vile doskonale się uzupełniają: zarówno wokalnie jak i muzycznie. Obraz tego dawały już albumowe zapowiedzi, które są idealnymi poprawiaczami humoru dla coraz bardziej szarej i chłodnej atmosfery.
„Over Everything” i „Continental Breakfast” uderzają słuchacza pozytywną energią i wspomnianym wcześniej ciepłem. Oglądając teledysk do tego drugiego można mieć wrażenie, że to nie światowe gwiazdy tylko nasz kuzyn/kuzynka, bardzo dobry sąsiad lub też przyjaciel. Courtney i Kurt to ludzie, którzy w żaden sposób nie spinają się i są osobami do bólu normalnymi: widać to właśnie po tym teledysku oraz filmikach ze wspólnych koncertów. Czuć to również w muzyce, która nie jest w żaden sposób wymuszona i robiona na siłę tylko płynąca prosto z serca artystów.
Podczas pierwszego przesłuchania, oprócz utworów zapowiadających, w ucho wpada świetny i chyba najbardziej bogaty muzycznie „Fear Is Like A Forest” z ciekawym tekstem. W moim przypadku przekonanie się do reszty wymagało trochę więcej czasu. Ale po kilku godzinach spędzonych z „Lotta Sea Lice” nie czuję już tylko klimatu trochę naiwnego „Let It Go”. W przyjemną, senną atmosferę wprowadza słuchacza „On Script”, który idealnie nadawałby się do leniuchowania na hamaku:) W kreowaniu podobnego klimatu niewiele ustępuje mu „Untogether”.
Do albumowych zapowiedzi najbardziej zbliża się energiczny „Blue Cheese”, w którym pojawia się harmonijka ustna. Ciekawie wypada minimalistyczny „Peepin’ Tom”, w którym usłyszymy praktycznie tylko gitarę. „Outta The Woodwork” po kosmetycznych poprawkach mógłby znaleźć się w dyskografii Marka Knopflera.
Courtney Barnett i Kurt Vile stworzyli jeden z ciekawszych duetów, które narodziły się w ostatnich latach. Ich potencjał jest ogromny co udowadnia już „Lotta Sea Lice”, który za chwilę stanie się idealnym poprawiaczem nastroju w czasie długich, jesiennych wieczorów. Nie jest to album w żaden sposób odkrywczy, nowatorski czy przełomowy. Na szczęście nadrabia to z nawiązką szczerością, ciepłem i pozytywną energią, które przyciągają słuchacza jak magnes.