Ktoś… kiedyś… gdzieś… stwierdził, że wszystkie fajne riffy wymyślił już Iommi a teraz mamy już tylko do czynienia z kopiowaniem i przerabianiem. Czasem przywołuję to stwierdzenie w odniesieniu do albumów, przy których gitarowa legenda mogłaby usiąść i z zadowoleniem pokiwać głową. Do takich krążków z pewnością należy „Anthony Hill”.
Trójmiejską ekipę poznałem całkiem przypadkiem ponad 2 lata temu. Z miejsca zachwycił mnie ich debiutancki album „Reed: Chapter One”. Zrobił to w taki sposób, że do dziś bardzo często do niego wracam. A czy podobnie będzie z drugim albumem w dorobku zespołu?
Nawiązanie do Iommiego na początku tekstu nie jest przypadkowe. Momentami „Anthony Hill” aż ocieka twórczością Black Sabbath ubraną w pustynne, stonerowe szaty. Początek „Good Mourning” z pewnością wywoła uśmiech fanów legendy i skojarzenie z „The Wizard” (riff z niesamowicie chwytliwego „The Fungus” z kolei z „Children Of The Grave”). Ale na harmonijce ustnej skojarzenie się kończy i zaczyna gitarowa jazda bez trzymanki – miód na uszy fanów chociażby Kyuss czy Greenleaf.
Sautrus bez żadnego skrępowania wychodzi też poza gatunkowe ramy zanurzając się w klimaty psychodeliczne w najdłuższym na płycie, prawie 9minutowym „Synopticon”. Jak do tej pory jest to chyba najbardziej rozbudowane i ambitne przedsięwzięcie w dorobku zespołu świadczące o nietuzinkowych umiejętnościach kompozytorskich muzyków. Utwór zaczyna się kolejnym mocarnym riffem, którego ponownie nie powstydziłby się Iommi. Atmosfera kieruje się w rejony psychodeliczne w momencie wejścia wokalu. Później następuje zwolnienie, które jest jakby osobnym utworem, po którym wracamy do psychodeli (genialne gitary!). Na prawdę świetna i potężna rzecz!
Powróćmy na chwilę do wspomnianych przed chwilą wokali. Weno Winter jest wokalistą o bardzo charakterystycznej i ciekawej barwie. Robiąc szybkie rozeznanie po dzisiejszej muzycznej scenie trudno odnaleźć kogoś o podobnym głosie i manierze wokalnej. Na szybko przychodzi mi tylko inny przedstawiciel stonerowej stajni – Arvid Jonsson z Greenleaf. Styl Weno przywołuje wspomnienia lat 60/70 ubiegłego wieku i klimat chociażby Led Zeppelin. Co by nie było – Winter stanowi bardzo mocny punkt zespołu i współtworzy z nim charakterystyczny styl, który ludzie mający kontakt z debiutanckim LP rozpoznają bez problemu.
A co jeszcze ma nam do zaoferowania „Anthony Hill”? Album rozpoczyna się od mocnego uderzenia – „The Way”, którego krótki fragment budzi skojarzenia z twórczością Toola. Czytając któryś raz z rzędu o skojarzeniach i odniesieniach można by dojść do wniosku, że Sautrus tylko kopiuje i jest kalką wyżej wymienionych. Absolutnie tak nie jest a nawiązania te wywołują jak najbardziej pozytywne emocje. Z resztą od kogo czerpać swoje inspiracje jeśli nie od najlepszych?;)
„Anthony Hill” przynosi słuchaczowi 2 spokojne fragmenty: krótki przerywnik muzyczny „Cats Of The Fence” oraz zamykający krążek „When The War Is Over”. Na szczególną uwagę zasługuje ten drugi, który przywołuje obraz stonerowej, amerykańskiej pustyni i pewnego utworu Kyuss (zgadnijcie którego;).
Po ostatnich dźwiękach „When The War Is Over” słuchacz może stwierdzić, że „Anthony Hill” ma jedną, bardzo istotną wadę – jest za krótki. Jest i tak dłużej niż na debiucie, który trwał niecałe 35 minut ale tu po tych 42 minutach człowiek ma ochotę na więcej:) I to jest w zasadzie jedyna istotna wada wydawnictwa.
Albumu słuchałem tylko w wersji cyfrowej ale nawet mimo pewnej utraty jakości w uszy rzuca się jedna rzecz – produkcja. Sautrus na drugiej płycie brzmi potężnie, momentami przytłaczająco ale jednocześnie bardzo klarownie. Bez problemu jesteśmy w stanie wychwycić wszystkie instrumenty – w tym świetnie brzmiący bas. Nie wiem w jakich warunkach był nagrywany ten album ale efekt pracy jest bardzo profesjonalny.
Nie ma co ukrywać – „Anthony Hill” jest albumem bardzo udanym, który z pewnością powinien dotrzeć do szerszej publiczności i zyskać należyte uznanie nie tylko pośród fanów stonerowej niszy i szperaczy, którym chce się wykopywać z podziemi takie perełki. Dla fanów grania z lat 60/70, Black Sabbath, Kyuss, Greenleaf i innych przedstawicieli szeroko pojętego stonera pozycja obowiązkowa. Pozostałym również gorąco polecam!
A mnie produkcja rozczarowała.
Często wracam do tej płyty, doceniam jej „surowość”, ale wydaję mi się, że mogło być dużo lepiej.
Co do nawiązań, przychodzi mi jeszcze na myśl Mindfunk.
pzdr