Praktycznie od zawsze uznawałem Lunatic Soul za swego rodzaju nieślubne dziecko Mariusza Dudy, który w tym samym czasie jest w stałym i stabilnym związku z Riverside. Jednak w końcu trzeba było uświadomić sobie, iż Lunatic Soul to pełnoprawny projekt a nie odskocznia. Zbliżająca się premiera „Fractured” była do tego najlepszą okazją. Chociaż już wcześniej 4 wydane albumy i prawie 10 lat na scenie mogły dawać do myślenia;)
Pomiędzy obydwoma projektami, w których udział bierze Mariusz Duda widać pewne analogie. Riverside z albumu na album coraz bardziej ewoluuje i eksploruje nowe gatunki. Z Lunatic Soul jest podobnie. Wszystko zaczęło się od progresywnego i art rocka z elementami ambientu. Później nieśmiało swoją obecność zaczęła zaznaczać elektronika, która odgrywała już istotną rolę na „Walking On A Flashlight Beam”. „Fractured” kontynuuje drogę obraną na poprzedniku a nawet idzie o krok dalej wplatając w nowe utwory elementy z rejonów trip hopu.
Album zaczyna się dziwnie od dźwięków przywodzących na myśl nawet okolice The Chemical Brothers. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach pojawiają się elementy charakterystyczne dla twórczości Dudy oraz wokal. Jednak nadal jest elektronicznie w klimacie Depeche Mode (?), gdzie nie gdzie pojawiają się elementy budzące skojarzenia z Jeanem Michelem Jarre. Pod natłokiem elektronicznych dźwięków ginie gdzieś całkiem ciekawa gitara. W pewnym momencie wkracza pianino, które mnie kupiło już przy pierwszym przesłuchaniu. „Blood On The Tightrope” jak na lekko ponad 7 minut trwania jest bardzo rozbudowany i niesamowicie intrygujący. Po pierwszym szoku przychodzi totalne zauroczenie.
Podobnie jest w przypadku najdłuższego na płycie „A Thousand Shards Of Heaven”. Utwór zaczyna się wręcz balladowo przechodząc po kilku minutach we fragment przypominający bardzo udany jam session ze świetną gitarą basową i przede wszystkim saksofonem. Jest moc!! Oba utwory są zdecydowanie najmocniejszymi punktami „Fractured”. A co poza tym?
Zaskakuje synth popowy „Anymore” oraz utwór tytułowy – w takich klimatach Lunatic Soul jeszcze się nie obracał. Do Riverside bardzo zbliża się „Crumbling Teeth And The Owl Eyes” z fragmentami smyczkowymi i elementami kojarzącymi się Porcupine Tree. Z kolei w „Battlefield” można odnaleźć ducha Depeche Mode. Ten pojawia się jeszcze zamykającym krążek „Moving On” i wielu innych fragmentach tego intrygującego wydawnictwa. W przypadku „Fractured” warto zwrócić uwagę na świetną produkcję (genialnie wyeksponowany bas, który przykuwa uwagę i sprawia, że chce się na nim skupiać) i jak zwykle bardzo ładne wydanie.
Można nie akceptować drogi, którą kroczy Mariusz Duda zarówno w Lunatic Soul jak i Riverside (sam wolę starsze wydawnictwa) ale trzeba przyznać, że artysta w każdej odsłonie utrzymuje naprawdę bardzo wysoki poziom. Słychać, że dobrze czuje się w tym co robi a robi to dobrze w przeciwieństwie do artysty, do którego bardzo często jest przyrównywany czyli Stevena Wilsona, który moim zdaniem w twórczości solowej strasznie błądzi. „Fractured” nie jest z pewnością najlepszym albumem Lunatic Soul ale do TOP3 bez dwóch zdań się łapie.
W sumie to nie wiadomo czemu spora grupa fanów Riverside dość podejrzliwe patrzy na dokonania Lunatic Soul. Sam w dokonania drugiego projektu Dudy wciągnąłem się dopiero jakieś 2-3 lata temu i nie uważam by to było gorsze od Riverside. Osobiście w działaniach Dudy widzę pewne podobieństwo do tego co robi Duncan Patterson, dawny basista Anathemy a Lunatic Soul jest trochę podobne (choć bardziej ambitne i bogatsze aranżacyjnie) do wczesnego Antimatter czy Ion. Generalnie bardzo fajna muzyka a nowa płyta jest kolejnym udanym dokonaniem Lunatic Soul.
Skusiłeś mnie.