Converge to taki muzyczny Zawisza, na którym zawsze można polegać. I nie są to słowa rzucone na wiatr o czym mogą świadczyć chociażby oceny albumów zespołu na rateyourmusic. Nawet muzycznym legendom przytrafiały się potknięcia i wydawnictwa zmieszane z błotem a tu (poza debiutem i splitem z Agoraphobic Nosebleed) jak wół wszystko ma średnią powyżej 3,5. Jest to nie lada osiągnięcie biorąc pod uwagę bardzo specyficzne klimaty, w których obraca się Converge jak i ilość osób, które taką średnią wygenerowały.
Na nowy album przyszło nam czekać 5 lat – najdłużej w historii zespołu. W tym czasie na scenie „core” niewiele się zmieniło – nikomu nie udało się strącić Converge z tronu. Ponadto ze sceny zszedł jeden z głównych „konkurentów” czyli Dillinger Escape Plan. Po przesłuchaniu „The Dusk In Us” bez żadnego wahania można stwierdzić, że pozycja zespołu z Salem nie jest zagrożona. Co więcej – ekipa Converge umocniła się na tronie.
Muszę przyznać, że moje początki z „The Dusk In Us” nie były specjalnie kolorowe. Przedpremierowe zapowiedzi przeszły bez większego echa. Nie jestem nawet w stanie wytłumaczyć dlaczego. Pierwszy kontakt z albumem również nie wywołał hurraoptymizmu. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia tylko raczej powolne budowanie relacji. Dziś – kilka tygodni po premierze – mogę bez cienia wątpliwości powiedzieć, że „The Dusk In Us” to jeden z najlepszych albumów 2017 roku i ścisła czołówka dokonań Converge.
W czasie pierwszych kilku przesłuchań brakowało mi szaleństwa i żywiołowości, którą w bardzo dużych ilościach mogliśmy spotkać na poprzednich wydawnictwach. Szybko jednak można odkryć, że nuty szaleństwa czy opętania są tu obecne w dużych dawkach jednak zostały one zbalansowane zdecydowanie innymi klimatami.
W efekcie okazuje się, że „The Dusk In Us” to najbardziej zróżnicowany album w dorobku zespołu. Bezbłędne pociski w stylu „Eye Of The Quarrel”, „Broken By Light” czy „Cannibals” spotykają się tu z genialnym utworem tytułowym (który jest dłuższy niż te 3 razem wzięte) i równie świetnym, stonowanym „Thousands Of Miles Between Us”. Oba ukazują „wrażliwe” oblicze zespołu (chociaż utwór tytułowy pod koniec pokazuje kły) i świetnie kontrastują z szaleńczą trójką.
Gdzieś pomiędzy tymi dwoma skrajnymi światami stoi m.in. promujący album „A Single Tear”, który z płyty uzależnia od pierwszego przesłuchania. Nie wiem jakim cudem nie udało mu się to w zapowiedziach przedpremierowych. Uśmiech na twarzy wywołują „Arkhipov Calm”, „I Can Tell You About Pain” czy też „Wildfire” (kilka świetnych riffów!). Jest to stary dobry Converge z dziesiątkami precyzyjnych, matematycznych riffów. Ale nie wtórny i powielony tylko taki, którego chce się słuchać.
Po ostatnich dźwiękach zamykającego album „Reptilian” pozostaje pewien niedosyt i chęć pozostania z zespołem chociaż przez kilka minut dłużej. Pozostaje tylko liczyć na to, że na następcę „The Dusk In Us” nie będziemy musieli czekać kolejnych 5 lat. O poziom raczej nie musimy się martwić. A tymczasem nowy album ma olbrzymie szanse na zawojowanie różnego rodzaju specjalistycznych podsumowań kończącego się roku. Niestety w mediach „mainstreamowych” prawdopodobnie zostanie skutecznie ominięty. Ale przecież nie jest to muzyka dla mas…;)
Widzę że RYM u Ciebie stał się wyznacznikiem dobrego gustu muzycznego hehehe. Ja też się na ich statystykach często opieram. Za ten zespół muszę się kiedyś wreszcie zabrać, bo tu mam akurat lukę. Inna sprawa, że tego typu wrzaskliwych, corowych wokali nie lubię za bardzo, ale pewnie to kwestia przyzwyczajenia się.
Kilka tysięcy głosów ludzi jest bardziej wiarygodnych niż np taki TR;) a Converge spróbuj – warto:)
Też tak uważam. Ale jak się kiedyś powołałem przed kumpelą na statystyki RYMa, by wykazać, że jakaś płyta nie jest przez ludzi tak dobrze oceniana, jak jej się wydaje, to mi napisała, że woli ufać sobie i swoim znajomym niż jakimś wykresom hehehe. Znalazłem jakiś czas temu podobny portal muzyczny sputnik.music. Warto zajrzeć. Generalnie ich statystyki się w znacznym stopniu pokrywają z tymi z RYMa, ale średnie są tam wyraźnie wyższe tzn. częściej przekraczają 4,0 albo 3,5. Na RYMie jak na mój gust jest za dużo zwykłego hejterstwa a do tego ludzie chyba zbyt surowe dają oceny, stąd średnie w moim odczuciu w wielu przypadkach są zaniżone, przynajmniej w stosunku do moich ocen danej płyty. Inna sprawa że zdecydowanie wolę skalę 1-10 (do tego z połówkami) a nie 1-5, bo ta pierwsza daje dużo większe możliwości wycenienia danej płyty.
Sputnika oczywiście znam;)