Przyznaję się bez bicia – „The Glowing Man” był jednym z najbardziej oczekiwanych przeze mnie albumów w tym roku.
Bezgranicznie zakochany w „The Seer” i zafascynowany „To Be Kind” czekałem… Po drodze była zapowiedź w postaci „When Will I Return?” i urywków z utworu tytułowego, które tylko mocniej rozpaliły mój apetyt. W końcu nadszedł TEN dzień i „The Glowing Man” ujrzał światło dzienne.
Pierwsze przesłuchanie to totalne zauroczenie i kolejne po poprzednich krążkach zbieranie szczęki z podłogi. Podobnie było za drugim i trzecim razem. Później chyba ktoś mnie wybudził z tego zauroczenia i zacząłem też dostrzegać „ciemne” strony nowego wydawnictwa Swans. Ale zacznijmy od plusów.
Otwierający album „Cloud Of Forgetting” wprowadza słuchacza w hipnotyczny nastrój. Snuje się niespiesznie, można by nawet powiedzieć, że jest sielankowy gdyby nie niespokojny wokal Giry i końcówka utworu, która daje jasno do zrozumienia, że wcale tak kolorowo nie będzie. Dowodem na to mogą być chociażby dwa gwoździe programu w postaci „Frankie M” i utworu tytułowego. Oba trwają po ponad 20 minut, ale są tak rozbudowane i wciągające, że w ogóle nie czuć tego czasu. Chociaż trzeba przyznać, że są to najbardziej wymagające momenty tego wydawnictwa.
Oczywiście nie brakuje tu rzeczy łatwiejszych jak np. wspomniany wcześniej „When Will I Return?”, w którym śpiewa żona Giry, najkrótszy na płycie „People Like Us” zabierający słuchacza w podróż do przeszłości sprzed kilkudziesięciu lat i świetny – zamykający album „Finally, Peace”, który wnosi odrobinę optymizmu do ponurego świata stworzonego przez muzyków Swans.
Mały problem pojawia się przy dwóch pozostałych utworach. 25-minutowy „Cloud Of Unknowing” jest zwyczajnie za długi i momentami „przynudza”. Swoje robi tu wręcz doomowe tempo i ubogie rozbudowanie w stosunku do „sąsiadów”. Po takim kolosie przydałoby się orzeźwienie i podkręcenie tempa. Nic z tego. „The World Looks Red / The World Looks Black” w pierwszej połowie utrzymuje podobne obroty. Na szczęście w pewnym momencie przyspiesza i otrzeźwia słuchacza. Pojedynczo utwór ten „wchodzi” zdecydowanie lepiej niż jako następca „Cloud Of Unknowing”.
I tak właśnie wygląda „The Glowing Man”. Jest to album inny od dwóch poprzednich. „The Seer” był monumentalny, „To Be Kind” ekscentryczny. Nie umiem określić jakie jest najnowsze dziecko Swans. Z pewnością jest najłatwiejsze, najbardziej normalne i przystępne z tego tria chociażby ze względu na 3 najkrótsze utwory oraz rozpoczęcie albumu. Chociaż mówienie o muzyce Swans jako łatwej jest lekkim nadużyciem;)
„The Glowing Man” wyróżnia się na muzycznym rynku, pewnie zagości w wielu podsumowaniach rocznych (u mnie pewnie też;) ale jednak z 3 ostatnich albumów grupy ten najnowszy chyba okupuje ostatnie miejsce na podium.
I jeszcze jedno przemyślenie na koniec: słuchając np. utworu tytułowego mam nieodparte wrażenie, że to tylko zmodyfikowana kopia „Bring The Sun / Toussaint L’Ouverture„, który z kolei był kopią utworu tytułowego z „The Seer”. O co chodzi? O budowę utworu na zasadzie: spokojnie, ściana dźwięków, spokojnie. Posłuchajcie – sami bez problemu wyłapiecie o co mi chodzi. Mi osobiście to nie przeszkadza bo wszystkie te utwory uwielbiam ale pewnie pojawią się opinie o wtórności. Standardowo Swansów nie oceniam tylko polecam a raczej sugeruję, że przesłuchać i znać wypada;)
czyli Swans wracają do klimatu z „Burning World”. matko, ile to już lat temu…
E tam. Ta plyta nie ma nic wspolnego z 'Burning World’. To caly czas kontynuacja procesu jaki zaczal sie wraz z 'The Seer’
Plyta bardzo dobra, ale rowniez mam wrazenie, ze formula ulegla wyczerpaniu i swietnie, ze Gira rowniez dostrzegl ten moment.