Już dawno żaden album nie zrobił na mnie aż takiego złego wrażenia jak „Magma”.
Wszystko zaczęło się kilka tygodni przed premierą – w momencie opublikowania zapowiedzi krążka w postaci „Stranded”. Nie byłem w stanie przesłuchać tego utworu do końca. Drugą zapowiedź – „Silvera” ominąłem chcąc uniknąć kolejnego rozczarowania. Cały entuzjazm spowodowany zbliżającą się premierą „Magmy” szlag trafił. Ale co z tego skoro i tak 17 czerwca krótko po północy nowa Gojira już leciała z głośników.
Pierwsze przesłuchanie nie zmieniło mojego nastawienia a raczej jeszcze bardziej je pogłębiło. Drugi odsłuch w czasie drogi do pracy i trzeci w drodze powrotnej również niczego nie zmieniły. W weekend na siłę „Magma” poleciała u mnie jeszcze kilka razy i w końcu coś zaskoczyło. Dlaczego to tak długo trwało? Z prostej przyczyny – „Magma” różni się dość mocno od poprzednich albumów Francuzów. Czytając inne recenzje w Internecie można dojść do wniosku, że większość słuchaczy spodziewała się czegoś innego. I to rozczarowanie/zaskoczenie początkowo może skutecznie blokować radość z słuchania Gojiry.
„Magma” to najkrótszy album w dorobku ekipy z Bayonne. Dodatkowo jest to dzieło najłatwiejsze i najbardziej przystępne dla postronnego słuchacza. Dominuje tu czysty wokal i bez problemu możemy odnaleźć na „Magmie” utwory, które można by bez oporów puścić np. w radiu. Co nie zmienia faktu, że od pierwszych dźwięków otwierającego album „The Shooting Star” wiadomo, że to Gojira. Styl grupy pozostał, zmianie uległo brzmienie i formuła.
Sami członkowie zespołu w wywiadach twierdzili jednoznacznie, że tworzą album krótki i zdecydowanie mniej epicki od tego co robili wcześniej. Jak powiedzieli tak zrobili. I po przetrawieniu początkowego zaskoczenia słuchacz zaczyna dostrzegać plusy nowej odsłony zespołu i coraz bardziej je doceniać.
Teraz – niewiele tydzień po premierze albumu jestem w stanie bez wahania powiedzieć, że „Magma” jest jednym z lepszych albumów, które miały premierę w tym roku. Praktycznie każdy z 10 utworów ma w sobie coś wyjątkowego. Najdłuższy na płycie utwór tytułowy porywa klimatem, „Only Pain” (w którym ja słyszę naleciałości nu metalowe;) wywołuje bezwiedne kiwanie głową i tupanie nogą w rytm muzyki. Podobnie jest z dynamicznym „The Cell”, który chyba najbardziej przypomina stare dokonania zespołu.
Otwierający album „The Shooting Star” w delikatny sposób przyzwyczaja słuchacza do nowej odsłony Gojiry. Instrumentalne „Yellow Stone” i zamykający całość „Liberation” dają chwilę wytchnienia. Szczególnie ten drugi bo oparty jest głównie na minimalistycznych dźwiękach gitary akustycznej. I nawet zapowiadające album „Stranded” i „Silvera”, które początkowo odstraszały mnie od „Magmy”, z każdym przesłuchaniem zyskują w oczach.
Prawda jest taka, że po wystąpieniu „punktu przegięcia” nowa Gojira tak mnie zaintrygowała, że praktycznie nie mogę się od niej uwolnić i muszę przesłuchać co najmniej raz dziennie. A przecież jest tyle innych albumów do słuchania….;)
Mega album
Płyta z cyklu 'love it or hate it’. Bardzo trudna w odbiorze w pierwszych kontaktach. Po dłuższym kontakcie zyskuje co nie zmienia faktu, że to ich najsłabszy album. Muzyka sama w sobie jest dobra i fajnie się tego słucha ale nie da się ukryć, że Magma jest znacznie poniżej ich możliwości. Mam nadzieje, że to była ich osobista decyzja a nie nacisk ze strony Roadrunnera, który koncertowo urywa jaja swoim zespołom zostawiając z nich radio-friendly wydmuszki. Kolejna płyta powinna dać odpowiedz, oby to był jednorazowy wyskok i mała odskocznia w celu poszerzenia spektrum dyskografii a nie kierunek, który obiorą/ zostaną zmuszeni na stałe
Tak jak pisałem – po pierwszym przesłuchaniu nie miałem ochoty na kolejne:)
Swoją drogą chciałbym, żeby w przypadku wielu zespołów najsłabszy album utrzymywał poziom Magmy;)