Kilka dni temu podczas słuchania Burn My Eyes przeglądałem moje stare recenzje. W pewnym momencie trafiłem na The Blackening i doszedłem do wniosku, że ten album zasługuje na znacznie więcej niż te kilka zdań skleconych ponad rok temu, które dodatkowo po części dotyczyły spraw innych niż sama muzyka. Także piszemy historię od nowa;) The Blackening to lekko ponad godzina muzyki zamknięta w 8 kompozycjach. Całość zaczyna się i kończy w na prawdę epicki sposób: wielowątkowymi, rozbudowanymi utworami trwającymi po ponad 10 minut. Reszta utworów też zdecydowanie nie jest 3minutówkami idealnymi do radia. Najkrótszy na krążku „Beautiful Mourning” dobija do 5 minut, reszta tę magiczną barierę przekracza, 2 utwory kończą się mając ponad 9:00 na liczniku. Co można upakować w utwory o takim długim czasie trwania? Otóż kupę świetnej muzyki. Praktycznie każdy z 8 umieszczonych tu kawałków to wielowątkowa kompozycja z kupą zmian tempa, nastroju, dziesiątkami (jak nie setkami) świetnych riffów i różnych innych smaczków. Tak jak już przed chwilą pisałem: mamy tu epickie rozpoczęcie i zakończenie. W podobnym tonie utrzymany jest 6 na track liście „Halo”. Przebojowością zalatuje singlowy „Now I Lay Thee Down” z bardzo ciekawym, wpadającym w ucho refrenem. Drugi z singli – „Aesthetics Of Hate” jest z kolei najbardziej agresywnym i brutalnym fragmentem The Blackening. Bardzo ciekawie wypada drugi na liście najkrótszych utworów „Slanderous”. Wspominałem o zmianach tempa: świetnie czuć to w „Wolves”. Utwór rozpoczyna się walcowato, miażdżącym riffem, później przyspiesza, zwalnia, znów podkręca tempo by po chwili przyhamować, lekko po połowie 5 minuty zaczyna się to co prawdziwe tygrysy lubią najbardziej czyli niesamowicie szybki, wręcz thrashowy fragment zakończony „wydzierem” Flynna i szybkimi, bałaganiarskimi solówkami pachnącymi mi Slayerem. Na podobnym schemacie opiera się praktycznie cały The Blackening. I to jest główną przyczyną tego, że album został różnie odebrany przez słuchaczy: od maksymalnych not w Kerrang! czy Teraz Rocku po 2/5 w serwisie Sputnik Music oraz tytuł jednej z najbardziej przecenionych płyt wszech czasów. No cóż – kwestia gustu chociaż uważam, że to 2/5 to zdecydowanie krzywdząca ocena, nawet od kogoś kto nie lubi kombinowania, wielowątkowości i setek riffów – jest tu przecież wiele genialnych momentów. Ja osobiście uwielbiam takie granie i The Blackening bardzo cenię.
Teraz słów kilka o wersji: jestem szczęśliwym posiadaczem tego albumu w wersji 3płytowej. Krążek nr 2 to zbiór coverów z różnych okresów działalności grupy: od „Alan’s On Fire” z czasów Burn My Eyes, przez „Negative Creep” Nirvany, inne wersje utworów znanych z różnych albumów MH po autorskie „Seasons Wither” (wydany w amerykańskiej wersji Through The Ashes Of Empires) oraz „My Misery”(a tego to chyba nigdzie wcześniej nie było). Krążek nr 3 to DVD z zapisem 11 utworów w wersji koncertowej + 3 teledyski do singli z The Blackening oraz „the making of…” do nich właśnie. Wadą utworów live jest to, że pochodzą z różnych okresów(łącznie 4 koncerty) i całościowo się to trochę nie trzyma kupy. Lepszy byłby jeden – cały koncert. Ale to tylko moje zdanie;)
Pisząc recenzję BME zastanawiałem się, który krążek lubię bardziej: BME czy TB i jednak doszedłem do wniosku, że debiut wygrywa chociażby ze względów sentymentalnych. Nie zmienia to faktu, że materiał z 2007 roku to kupa cholernie dobrej muzyki, która jednak niekoniecznie musi wszystkim pasować – to raczej dzieło dla wybranych i zatwardziałych fanów, którym 10minutowe kobyły nie są straszne;)
Moja ocena -> 10/10