Korn zadebiutował w świetnym stylu. Później bywało różnie: raz lepiej, raz gorzej, czasem beznadziejnie. Po innym/eksperymentalnym albumie bez tytułu wydanym w 2007 roku zespół postanowił wrócić do korzeni. W ten oto sposób w 2010 roku ukazał się Korn III: Remember Who You Are. Pamiętaj kim jesteś – jak się okazuje członkowie zespołu doskonale wiedzą kim są, wystarczy tylko odrobina dobrych chęci by sobie o tym przypomnieć. III to powrót do starych, dobrych czasów. Znów mamy tu do czynienia z dudniącym basem, którego struny ciągną się chyba po ziemi albo tuż nad nią. Jest tu też odpowiedni ciężar, dynamika, różnorodność i mimo „powrotu do korzeni” kupa świeżości. Na pewno nie jest to dzieło rewolucyjne ani rewelacyjne. Ale czy ktoś takiego oczekiwał po Davisie i spółce? Chyba nie. Ważne, że trójeczki bardzo fajnie się słucha i praktycznie na ma się do czego przyczepić. No dobra – można się doczepić do „Uber-Time”, który jest tu zupełnie niepotrzebny. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku koncertowej wersji „Blind” ze specjalnej edycji tego wydawnictwa. Dodatkowe DVD zasadniczo też niczego ciekawego sobą nie prezentuje. Wersję specjalną wybrałem głównie ze względu na to, że z Anglii przyleciała ona do mnie w cenie ok 10zł niższej niż edycja normalna dostępna krótko po premierze w polskich sklepach. Ot taki mały polski muzyczny paradoks:) Wracamy do muzyki. Po zupełnie niepotrzebnym „Uber-Time” następuje „Oildale” – kawałek w którym od pierwszych sekund czuć stary styl grupy. Krótko mówiąc: „śmierdzi” Kornem na kilometr:) I dobrze. Utwór ten oraz „Let The Guilt Go” zostały wydane na singlach. Czy to dobry wybór? Kwestia gustu. Niewątpliwie na tle całości oba utwory się wyróżniają – bardzo szybko wpadają w ucho. Podobnie jest z „Move On” oraz „Never Around”, które też bez większych oporów można by puścić w radio czy TV(pod tę grupę podczepić jeszcze można „Pop A Pill” i „Fear Is A Place To Live”). Ja bardzo lubię topornego „Lead The Parade” z kakofonicznym fragmentem „przedrefrenowym” oraz zamykającego wersję podstawową „Holding All These Lies”. Fajnie prezentuje się „podniosły” początek „The Past”. Studyjne kawałki dodatkowe: „Trapped Underneath The Stairs” oraz „People Pleaser” zasadniczo niczym się nie wyróżniają: ani na plus ani na minus – wyrabiają średnią;) Tak jak już wcześniej napisałem: nie jest to album rewelacyjny ani rewolucyjny i raczej nikt tego nie oczekiwał. Korn III to krążek, którego przede wszystkim fajnie się słucha – i chyba o to muzykom chodziło, nie? Jako całość trzyma to dobry poziom, gniotów ani zapychaczy (oprócz dwóch wymienionych na początku:) tutaj nie uświadczymy. Z drugiej strony zespołowych klasyków też nie za wiele. Ważne, że całość jest przyjemna dla ucha i praktycznie ani przez chwilę nie drażni. Trójka to zdecydowanie najciekawszy album Korna nagrany w nowym tysiącleciu (po piętach depcze mu Untouchables).
Moja ocena -> 8/10
Przesłuchałem płytę 'See You on the Other Side’ i jakoś nie mogę przekonać się do Korna.
A to było Twoje pierwsze spotkanie z zespołem? Bo akurat See You… nie jest jakimś ich wybitnym dziełem i nie prezentuje wypracowanego przez nich wcześniej stylu;) Posłuchaj sobie debiutu albo tego krążka. Ewentualnie przebojowego Follow The Leader:)
Tak, pierwsze. Z opowieści znajomych oraz ilości odtworzeń na last.fm wywnioskowałem, że chyba coś ze mną nie tak, że ich muzyka mi nie podeszła. W najbliższym czasie rzucę się na recenzowaną propozycję i FTL. Liczę na to, że mnie objawi 🙂