Tool – 10 000 Days

tool 10000 daysOd dłuższego czasu zbieram się do opisania tego krążka ale jak do tej pory mi nie wychodziło. Chyba dlatego, że mimo upływu lat nadal nie wiem co mam myśleć o tej płycie. Niby wszystko jest w porządku ale jednak nie do końca. Sam początek obcowania z 10 000 Days jest super bo album został rewelacyjnie wydany. Takiego czegoś ani wcześniej ani później nie widziałem. No ale z jednej strony fajny bajer, z drugiej – krążek ciężko się wyjmuje i ogólnie to nie szata zdobi człowieka;) Przechodzimy do muzyki. Pierwsze 2 utwory: „Vicarious” i „Jambi” przelatują bez większego echa. Są bardzo fajne ale jednak to nie to samo co wcześniej. Po nich nadchodzi pierwszy największy atut tego wydawnictwa w postaci „Wings For Marie” Pt 1 i 2. Jest w tych 2 utworach coś magicznego, tych ponad 17 minut słucha się z dużym zainteresowaniem. Po nich następuje „The Pot”, utwór sam w sobie bardzo dobry ale głos Keenana na początku jakoś mnie denerwuje:) Niemniej jednak – kawałek na plus. Po nim mamy ukłon w stronę przerywników muzycznych znanych z Aenimy i Lateralusa – „Lipan Conjuring” – jakieś indiańskie(?) zaśpiewy. Niby to fajne, krótkie itp. ale pasuje tu jak świni siodło. Jakby tego utworu tu nie było to nikt by pewnie nie rozpaczał. Chwilową niedogodność rekompensuje po chwili drugi największy atut tego krążka – duet „Lost Keys” i „Rosetta Stoned”. Pierwszy to swego rodzaju intro, fajnie wprowadza w klimat ale totalnie nie zapowiada tego co będzie się działo za chwilę. „Rosetta…” to ponad 11minutowy kosmos. Jest tu naładowanych tyle rzeczy, że utwór spokojnie można by podzielić na kilka krótszych. Genialna rzecz. Zaraz po niej mamy „Intension” – utwór, który zasadniczo lubię, jest ciekawy, spokojny, przynosi wyciszenie po miazdze, która miała miejsce przed chwilą. Ale oczywiście pojawia się tu „ale….”. „Intension” trwa prawie 7,5minuty i zasadniczo niczego ciekawego do tego albumu nie wnosi. Fajnie się go słucha jako pojedynczego kawałka ale na płycie skróciłbym go albo w ogóle wyrzucił a dał jako B-side do singla jako bonus dla „wytrwałych”. „Right In Two” – średnia pierwsza część tego utworu jest rekompensowana przez to co dzieje się w drugiej połowie, kawałek do skrócenia;) No i na koniec „Viginti Tres” – rzecz do wyrzucenia. I tu chciałbym zaznaczyć, że 10 000 Days oceniam pod kątem muzycznym a nie „ideologicznym” z wykopywaniem i doszukiwaniem się ukrytych przesłanek i znaczeń (czy tam jeszcze nie wiadomo czego). A cała ta otoczka nie jest tutaj wcale mniejsza od tego co ma miejsce w przypadku Lateralusa. A zaczęło się jeszcze przed premierą kiedy to w internecie krążyło pełno plotek o tym jaki tytuł będzie miało nowe wydawnictwo. Opcji było pełno, jedna bardziej przekombinowana od drugiej – a wyszło banalnie;) Jeśli komuś się chce to niech kopie i szuka ukrytych „smaczków”, ja skupiam się na słuchaniu. A tu mimo że jest dobrze to chyba jednak najsłabiej w dyskografii Toola. Pierwszy raz mam wrażenie, że album jest za długi i przekombinowany. Może muzycy mieli za długą przerwę między kolejnymi albumami i wyszło jak wyszło. Trochę się boję o nowy krążek MJK i spółki bo od 10 000 Days minęło już 6 lat a światełka w tunelu(mimo pogłosek) zasadniczo nie widać.

Moja ocena -> 8/10

3 myśli nt. „Tool – 10 000 Days”

  1. Moim zdaniem nie powinieneś zabierać się za ocenianie płyt.
    Co to za recenzja? Piszesz tu tylko czy jakiś kawałek ci się podoba czy nie, w stylu (o, ten super, energiczny, super riff miazga, a następny trochę przynudawy).
    Nie patrzysz w ogóle na kontekst powstania utworu, tekstu, historii poszczególnych kawałków.
    Przecież twój komentarz ze „viginti tres sa do wyrzucenia” to jest jakiś śmiech na sali.
    Żeby lekko zobrazować dlaczego, poczytaj sobie w sieci informacji o łączeniu 10000days part 1 z viginti tres oraz 10k days part2. I dodaj długości utworów viginti tres do 10kdays part 1 a następnie porównaj z 10k days part2, porównaj też treść part 1 i 2.
    Nie wspomniałeś nic o kontekscie wydania płyty, do czego nawiazuja obydwie czesci 10k days. Co w ogole oznacza pojęcie „10 000 days”. Lost keys i rosetta stoned oceniłes pozytywnie tylko dlatego że ci wpadły w ucho. Zero słów nt. Alberta Hoffmana, twórcy lsd do którego nawiązuje Lost Keys (już w tytule!) i o genialnej opowieści która następuje w Rosetta Stoned i pięknie się łączy z postacią Hoffmana.
    No komentarz o Lipan Conjouring dosłownie zaśmiałem się w głos.

    Nie wspominam już o płytach lateralus i aenima które również „recenzowałeś”, bo to i tak nie ma sensu – mam nadzieję że przedstawione fakty pomogą ci chociaż w jednym procencie zrozumieć iż muzyka to nie tylko instrumental, ale w głównej mierze również przesłanie które zawarte jest w najrózniejszych kontekstach i w treści tekstu.
    Jeżeli się z tym nie zgadzasz, to szanuję twój pogląd, ale proszę – nie zajmuj się recenzjami.

    1. Cóż ja mogę napisać: są różne szkoły pisania recenzji. Jako, że to mój blog to do różnych płyt podchodzę w taki sposób żeby mi było wygodnie (kto mi zabroni?;). Raz patrzę pod kątem samej muzyki, innym razem „jadę” po całości. Wszelkie albumy Toola zostały już rozłożone na czynniki pierwsze setki razy w oparciu o sam materiał jak i jego drugie, trzecie, piąte, dziesiąte dno. Całą historię powstania 10 000 Days znam ale po co się powtarzać? Poprzednie wydawnictwa Keenana i spółki bardzo lubię, ich słuchanie (samych w sobie) sprawia mi ogromną przyjemność, 10 000 Days na ich tle wypada średnio i szczerze mówiąc zwisa mi ta cała ideologia i otoczka związana z tym albumem. btw. niezłą skamielinę wykopałeś, pisałem to 1,5 roku temu – teraz pewnie napisałbym coś innego ale ogólny wydźwięk byłby podobny – jest to najsłabsze dziecko Toola. A boję się, że nowe – rodzące się w bólach bez widocznej daty rozwiązania będzie jeszcze gorsze. Amen:)

  2. Nie chodzi o to żeby się powtarzać w opowiadaniu historii powstania itp, ale muzyki niektórych artystów nie zawsze powinno rozkładać się na pojedyncze piosenki. Intension + Right in Two to w zasadzie jedna piosenka, tyle że podzielona umownie na dwa ślady. Tak samo Rosetta Stoned i Lost Keys. No a co do 10 000 days, to nie mogę zakładać że spójność viginti tres, part 1 i part 2 jest obligatoryjna, bo sam Tool nigdy tego nie potwierdził. Ale raczej mało prawdopodobny byłby taki zbieg okoliczności żeby te ścieżki idealnie dobrze do siebie pasowały.

    Gdybyśmy mieli mieć „gdzieś” ideologię albumów i piosenek to dlaczego nie mielibyśmy mieć zwisu na utwory Grechuty, Ciechowskiego czy Niemena? Wiadomo że każdy interpretuje muzykę po swojemu. Jak ktoś zwraca uwagę wyłącznie na kolor butów basisty to też nie mam nic przeciwko, jednakże wydaje mi się że oceniając coś i dzieląc się tym opisem z szerokim gronem słuchaczy, powinniśmy brać pod młot wszystkie ważne aspekty danej muzyki.

    Co do nowego albumu, to mam dużo bardziej optymistyczną wizję. Ale tutaj chyba problem dotyczy po prostu różnic gustu, więc raczej nie ma sensu o tym pisać 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *