Wstyd się przyznać – trochę już lat na tym świecie żyję, od małego byłem „uświadamiany” muzycznie, później sam zacząłem poszukiwać, drążę tak od kilkunastu lat a o Swans usłyszałem dopiero przy okazji premiery The Seer… Wstyd tym bardziej, że ekipa ta ma już ponad 30tkę na karku czyli mniej więcej tyle samo co uwielbiany przeze mnie Killing Joke. Z początku nie planowałem w ogóle poznawać The Seer. Ale nadarzyła się okazja, dodatkowo praktycznie wszędzie recenzenci się nim zachwycają więc nie wypadało nie spróbować;) Muszę przyznać, że przesłuchanie w całości na raz(czyli tak jak się powinno) najnowszego dzieła Swans jest dla słuchacza nie lada wyzwaniem. Wyzwaniem ale i również ciekawym doświadczeniem, swego rodzaju przygodą. I to nie krótką bo albumowi brakuje tylko kilkudziesięciu sekund do pełnych 2 godzin. Zatem duuuuużo czasu – ja spożytkowałem go na poczytanie o zespole i samym The Seer. Wyszło z tego przyjemne z pożytecznym bo poznałem kilka nowych pojęć. Serwisy specjalistyczne zawartą tu muzykę określają jako experimental, drone, minimalism, post rock, post punk oraz noise. Czyli mieszanka wybuchowa, która przeciętnemu słuchaczowi niewiele mówi;) Zatem przechodzimy do zawartości 2 płyt. Całość zaczyna się od „Lunacy” – po kilkunastu sekundach w miarę spokojnego wprowadzenia zespół atakuje nas ścianą dźwięków opartą na powtarzającym się motywie. Po jakimś czasie nadchodzi wyciszenie, pojawiają się wokale jakby żywcem wyjęte z jakiegoś ludowego obrzędu. Chwilę później dołącza do nich wcześniejsza ściana dźwięków i razem katują uszy słuchacza by później przejść w spokojną, wyciszającą część. Na prawdę genialna rzecz, ciężko opisać ją słowami. Następny w kolejce „Mother Of The World” również oparty jest na powtarzanym w kółko motywie (industrial/drone?). Tu solidnego kopa daje wokal brzmiący jak zawodzenie obłąkanego człowieka w zakładzie psychiatrycznym. W okolicach 6 minuty utwór przechodzi w znacznie bardziej normalne rejony gdzie na mikrofonie – również całkiem normalnie – udziela się frontman Swans Michael Gira. Kolejna świetna rzecz a w dalszej części tego wydawnictwa jest jeszcze kilka innych. Ogromem i rozmachem poraża utwór tytułowy. Zasadniczo też czasem trwania bo licznik zatrzymuje się dopiero na 32:14. Czyli ponad pół godziny wielowątkowej, rozbudowanej kompozycji, którą spokojnie można by podzielić na kilka krótszych. W utworze tym gościnnie pojawiają się dudy, fagot i jeszcze kilka innych – równie ciekawych instrumentów. Mimo przerażającego czasu trwania „The Seer” raczej nie nudzi tylko intryguje i wzbudza zainteresowanie. Ciekawe są również minimalistyczne w porównaniu z resztą „The Daughter Brings The Water” oraz „Song For A Warrior” z gościnnym udziałem żeńskiego wokalu. Wisienką na torcie tego albumu jest dla mnie „Avatar” osadzony na hipnotycznym motywie dzwonów (kościelnych?). Mimo długości (prawie 9 minut) oraz specyfiki jest to jeden z łatwiej przyswajalnych utworów na tym krążku: dynamiczny, wciągający, interesujący. Przechodzimy do „minusów”. Trochę przerażają mnie tutaj rzeczy noise’owe. Może ich nie rozumiem, może do nich jeszcze nie dorosłem ale np. ponad 5 minut zbieraniny chaotycznego hałasu zawartego w „93 Ave. B Blues” to dla mnie zdecydowanie za dużo. Podobnie jest z pierwszą częścią 19minutowego „A Piece Of The Sky” oraz momentami w 23minutowym „The Apostate”.
The Seer zdecydowanie nie jest płytą dla wszystkich, jest krążkiem dla wybranych. I to też nie do słuchania na co dzień tylko raczej od święta – jako coś wyjątkowego. Wtedy człowiek siada na kanapie, odpala płytę i skupia się tylko na niej jako nietuzinkowym przeżyciu. Ja do The Seer jako całości na pewno jeszcze wielokrotnie będę wracał. Kilku utworów pojedynczo słucham dość często. Albumu nie oceniam – reszty twórczości Swans (ani innych grup z podobnych rejonów) nie znam i także nie mam skali porównawczej. Jedno jest pewne – do The Seer jeszcze nie raz wrócę.
I jeszcze taka ciekawostka na koniec. W Anglii ten album można dostać za 8,68 funta (plus przesyłka do Polski 1,82 – łącznie ok 50zł). W Stanach za 13$ (plus na terenie kraju 2,98$ za przesyłkę – znów łącznie ok 50zł). U nas ta sama wersja krąży w internecie po ok 90zł (z przesyłką w okolicach 95zł). Pytam się: skąd ta podwójna przebitka? Czemu bardziej opłaca mi się kupić The Seer na angielskim amazonie niż u nas na miejscu? Chore…. A podobnych przykładów są dziesiątki.
Podziwiam, że wziąłeś się za recenzowanie tego krążka. Słuchałem tego albumu kilka razy, ale przyznam, że nie odważył bym się o nim pisać. To ten rodzaj muzyki, który jest gdzieś na granicy mojej zdolności percepcji. Ciekawa, ale i na pewno bardzo trudna twórczość. Tak jak napisałeś- warto posłuchać jako ciekawostkę, ale chyba nie jestem stworzony do słuchania tego typu rzeczy na co dzień.
Wiesz – u mnie ta recenzja wisi na wordpressie od kilku tygodni i jakoś przez ten czas nie potrafiłem jej skończyć. Ale trzeba sobie rzucać wyzwania no i w końcu się udało:)
ja odpadłem w połowie płyty, tak nie dla mnie ta muzyka.
Czyli nie dotrwałeś do Avatara – a szkoda. Mnie The Seer też momentami przerasta ale jest w nim coś intrygującego, hipnotyzującego co sprawia, że co jakiś czas chce mi się do niego wracać. Mało płyt w dzisiejszych czasach ma w sobie takie „coś”. U siebie w kolekcji mam nawet z zeszłego roku kilka płyt, którymi nieziemsko się „jarałem” ale fascynacja przeminęła i praktycznie o nich zapomniałem (np. Kreator – Phantom Antichrist). Z tym albumem jest inaczej.
Recenzować SEER bez obeznania się z historią i innymi dziełami SWANS, to tak jak recenzować Let It Be nie znając kompletnie BEATLESów. Proponuję spróbować płyt SWANS z lat 87-96, naklepiej od razu czegoś z najwyższej połki: CHILDREN OF GOD. Będzie olśnienie. Nie dziękuj 🙂
Wiem – dlatego nie oceniałem i zaznaczyłem, że The Seer to dopiero początek mojej przygody z zespołem;) Swoją drogą jestem ciekawy ilu recenzentów internetowych i z czasopism oceniało ten album przez pryzmat wcześniejszych dokonań grupy i pod kątem wartości „merytorycznej” tego wydawnictwa a nie sugerując się opiniami innych -> ocena wysoka bo wszyscy dają:)
Źle się wyraziłem. Moja intencja jest taka: warto sprawdzić, co SWANSI nagrywali w latach 87-96, czyli w swoich najlepszych i najbardziej pamiętnych. Jezeli masz pasję odkrywcy – czeka Cię fajna przygoda:) Sam chetnie bym taką przeżył: po lekturze przeciętnej płyty jakiegoś nieznanego mi wykonawcy zanurzyć się w jego przeszłość i odkryc perły:)
Właśnie planuję tak zrobić tylko jest problem z dostępem do płyt Swans w Polsce. Może nawet nie problem z dostępem tylko raczej z cenami, które są lekko kosmiczne… Dlatego na razie pozostaje mi YT :/
Oj prawda, sam pamiętam czasy gdy CHildrenOfGod na Allegro chodziło po trzy stówy:) na szczęście wyznawcą SWANS stałem sie w cudownych 80’s, kiedy w każdej dzielnicy były wypożyczalnioprzegrywalnie CD 🙂 jeżeli będziesz miał problemy ze znalezieniem płyt, mogę pomóc.
Wiesz – samo dotarcie do ich twórczości nie jest wybitnie ciężkim zadaniem;) Problem w tym, że ja swoje ulubione płyty lubię mieć na półce a na chwilę obecną taki zakup przerasta moje możliwości finansowe. Chociaż może się skuszę i sukcesywnie co jakiś czas po jednym albumie… Kto wie:)
Gdzieś tam, cholera, jakaś dawno nie słuchana kaseta Swansów na pewno jest… Trza sobie przypomnieć!
Nie słuchałem jeszcze dotąd niczego od Swans. Recenzja mnie zaintrygowała i zachęciła do zapoznania się z tym albumem. Pomimo tego, że nie lubię długich albumów, przyciąga takie progresywne podejście do muzyki, które według twojego opisu znajduje się na tej płycie.
Koniecznie napisz później jak Ci się podobało!!:) Ja w The Seer cały czas odkrywam nowe rzeczy i album coraz bardziej mnie wciąga.
Też postanowiłem w końcu zabrać się za Swans. Pewnie tu wrócę, żeby opisać spostrzeżenia, bo zaczynam od płyty „The Seer”. Skusiłeś mnie enigmatycznym wpisem pod jednym z moich komentarzy. Wstydź się! 😉
Koniecznie napisz o swoich wrazeniach. Mnie ten album nieziemsko intryguje: z jednej strony odpycha, z drugiej uzaleznia:)