Przy okazji każdego kolejnego albumu Sepultury pojawia się multum komentarzy podważających sens istnienia zespołu pod tym szyldem, gloryfikujących Maxa i mieszających z błotem obecnych muzyków. I tak jak w przypadku nazwy można jeszcze dyskutować tak pozostałe 2 rodzaje komentarzy to szukanie dziury w całym. Poza tym warto pamiętać o tym, że z każdym kolejnym albumem rośnie i tak duża już przewaga stażu Greena w stosunku do Cavalery. W tym roku wynosi ona 23 do 12 lat.
A pozostali muzycy? Faktycznie rotują ale ma to miejsce w wielu zespołach, poza tym trzon w postaci Andreasa Kissera i Paulo Jr’a został zachowany. I z trzonem tym od wielu lat Sepultura nagrywa lepsze i trochę słabsze albumy nigdy jednak nie schodząc poniżej pewnego poziomu. Poziom ten został zawieszony wysoko poprzednim wydawnictwem.
„Machine Messiah” udowodnił, że brazylijski zespół ma jeszcze wiele do powiedzenia i może pokazać młodszym kolegom jak powinno się grać nowoczesny metal. Trzy zapowiedzi „Quadry”, które ukazały się jeszcze przed premierą podkręcały apetyty i dawały nadzieję na bardzo dobry materiał. I faktycznie „Quadra” nie przynosi rewolucji tylko raczej rewelację bo to zwyczajnie bardzo dobry album – jeden z najlepszych z epoki Greena za mikrofonem.
Już pierwsza zapowiedź – „Isolation” mogła uspokoić słuchaczy. Utwór zaczyna się dość nietypowo od instrumentalnego intro łączącego w sobie elektronikę i elementy opery(?). Po lekko ponad minucie elektronika ustępuje miejsca Sepulturze właściwej spod szyldu „modern thrash” z fragmentami opierającymi się też o death metal. Jest szybko, jest ciężko, jest precyzyjnie. Pod koniec ponownie pojawiają się operowe „zaśpiewy”.
Już w tym momencie mogłoby się pojawić pytanie do cavalerowych malkontentów. Co jest lepsze: twórczość Maxa odgrzewającego od kilkunastu lat kotlety czy Sepultura cały czas poszukująca i rozwijająca się? Odpowiedź jest oczywista: kwestia gustu;) Osobiście lubię tę statyczność Maxa, który i tak w ostatnich latach jest na fali zwyżkowej. Jednak miło posłuchać jego poprzedniego zespołu, który nie stoi w miejscu tylko cały czas eksperymentuje. Dowodem niech na to będą chociażby 2 ostatnie albumy w porównaniu do „Dante XXI”(koncept oparty o „Boską Komedię”) i „A-Lex”(kolejny koncept – oparty o „Mechaniczną Pomarańczę”).
Dwie kolejne zapowiedzi: „Means To An End” i „Last Time” prezentują poziom „Isolation” i również w nich oprócz technicznej precyzji spotkamy się z różnymi eksperymentami: nagłymi zmianami tempa i atmosfery. Jest dobrze!! A to dopiero początek albumu! Zespół zdecydował się na umieszczenie singli na samym początku „Quadry”. Zatem przed nami jeszcze 9 utworów.
Utwory te nie odbiegają w znaczący sposób od pierwszej trójki ale w wielu z nich pojawiają się elementy dodatkowe. „Capital Enslavement”,”Guardians Of Earth” i utwór tytułowy wprowadzają na „Quadrę” elementy spokojne a momentami wręcz etniczne. Instrumentalny „The Pentagram” jest żywym dowodem na to, że mimo upływu lat muzycy Sepultury nadal potrafią bawić się muzyką i czerpać z tego dużą frajdę.
Powiew świeżości wprowadza zamykający całość „Fear, Pain, Chaos, Suffering”, w którym gościnnie za mikrofonem pojawia się Emmily Barreto z Far From Alaska. Jest to bardzo interesujące zwieńczenie wyjątkowo udanego albumu. „Quadra” udowadnia, że stara gwardia również potrafi nagrać coś nowoczesnego i przede wszystkim, że Sepultura nadal znaczy coś na rynku muzycznym. A z albumem nagranym na takim poziomie można bez problemu znaleźć się w różnego rodzaju podsumowaniach 2020 roku.
Trzeba wspomnieć o bębnach na tym albumie bo Eloy Casagrande po raz kolejny udowadnia że jest jednym z lepszych perkusistów młodego pokolenia.
Wydaje mi się, że ich kolejne albumy były robione trochę z dala od wcześniejszych dokonań, aby nie przypominały Roots czy jeszcze wcześniejszych płyt, choć w sumie zawsze szkieletem była gitara Andreasa, która na swój sposób broniła kolejne albumy. Natomiast głosu Derricka długo nie mogłem słuchać, czasem tak jest że coś nie leży. Zawsze jednak sprawdzam z sentymentem Sepę i dawno mnie tak nie zaskoczyli. Mam wrażenie, że w końcu przestali się oglądać i zrobili album na który nie bali się dodać trochę etnicznych dodatków, niźle im wyszły te inne wokale, Derrick jakoś śpiewa lepiej i całość jest znakomita. Bardzo lubię ten album.