Po udanej nocy w operze zespół zebrał się w sobie i wybrał się na dzień na wyścigach. Premiery obu albumów dzieli coś około roku zatem wielkich zmian stylistycznych nie można się było spodziewać. Z resztą już okładka nawiązuje do poprzedniczki jakby chciała dać do zrozumienia, że muzyka zawarta na tym albumie jest po części kontynuacją tego co było na poprzedniczce. No i faktycznie tak jest. Na starcie „Tie Your Mother Down” – można go potraktować jako odpowiednik „Death On Two Legs”. Zamiast „Love Of My Life” mamy tutaj przepiękną balladę „You Take My Breath Away” – mój ulubiony utwór z płyty. Są też jednak różnice – ewidentnie brakuje tu killera w stylu „Bohemian Rhapsody” czy „The Prophet’s Song”. Z jednej strony trochę szkoda, z drugiej – nie można cały czas powielać tego samego. W ramach rekompensaty za ten brak dostajemy 3 na prawdę wielkie przeboje: wspomniany wcześniej „Tie Your…”, świetny „Somebody To Love” i „Good Old-Fashioned Lover Boy”. Ponownie Freddiego w kilku utworach wspomagają inni członkowie zespołu: May w bardzo spokojnym „Long Away” (taki odpowiednik ” ’39”) oraz Taylor w „Drowse” (które w porównaniu z również zaśpiewanym przez Rogera „I’m In Love…” z nocy w operze wypada najwyżej średnio, Taylora wolę w wersji bardziej agresywnej:). Po raz trzeci coś na płytę grupy sklecił też Deacon – „You And I” – taki wesoły kawałek, szybko wpadający w ucho. Niestety w przeciwieństwie do Maya i Taylora Deacon na wokalu nie wystąpił. Oprócz ww utworów jest tu też „The Millionaire Waltz” z fajnie budowanym napięciem. Ale żeby nie było tak kolorowo jak podczas nocy w operze to mamy tu taki mały zapychacz w postaci „White Man” Maya. Utwór sam w sobie nie jest zły ale poziomem od reszty odstaje. Na szczęście na koniec May popisuje się świetnym „Teo Torriatte”, który całkowicie zaciera te troszkę gorsze odczucia po White Manie.
Moja ocena -> 9/10
White man zapychaczem? ?? Przecież to genialny, niestety nie wiedzieć czemu niedoceniony rocker Queen, nie wiem nawet czy nie najmocniejszy moment płyty.
A cały album świetny, słucham ostatnio w samochodzie.
Wielkie wyróżnienia jeszcze dla You take my breath away i Millionaire Waltz.
Obok Dwójki właśnie ten album uważam za najdoskonalsze dzieło Brytyjczyków. 10 wspaniałych utworów, może nieco mniej rozbuchanych i teatralnych niż na poprzedniczce, ale nie ustępujących im urokiem. Mamy tu mimo wszystko nadal wiele elementów charakteryzujących styl Queen z lat 70-tych: częste wykorzystywanie fortepianu, liczne nakładki wokalne, perfekcyjna praca chórku. W porównaniu do Opery jest to mały kroczek (na razie) w kierunku uproszczenia przekazu, same utwory też wydają się nieco bardziej konwencjonalne, mimo że otrzymujemy tu dawkę egzaltacji i ekstrawagancji charakterystycznej dla wokalisty w The Millionare Waltz i Good-Old Fashioned Lover Boy. Jednak owa ekstrawagancja jest nieco bardziej subtelna i stonowana niż wcześniej. Somebody to Love to najprawdziwszy klejnot w koronie Królowej, utwór bombastyczny, ale nie pretensjonalny. Popatrzmy na Maya: właściwie nie napisał on na Operę żadnego porządnego wymiatacza (ta sytuacja powtórzyła się na The Game), tutaj błysnął Tie Your Mother Down oraz ciężkim White Man.