Uwielbiam muzyczną scenę za to, że mimo twierdzeń o wyczerpaniu potencjału i zjadaniu własnego ogona, co chwilę pojawiają się zespoły udowadniające, że pole manewru jest jeszcze bardzo duże i sporo zostało jeszcze do powiedzenia. Jeśli chodzi o pokłady kreatywności to trzeba przyznać, że Polska prezentuje się pod tym względem wyjątkowo dobrze.Można powiedzieć, że jesteśmy potęgą w świeżym podejściu do grania gitarowego. Pierwszymi przykładami zespołów, które tchnęły nowe życie w wyeksploatowane gatunki mogą być chociażby Mgła, Furia, Entropia, Blindead czy Obscure Sphinx.
Jesteśmy również bardzo mocni na scenie stonerowej. Tutaj od razu wysuwają się takie nazwy jak Sunnata, Weedpecker, Dopelord, Belzebong, Red Scalp. Słuchając tych zespołów ciężko momentami uwierzyć, że operujemy w zasadzie w ramach jednego gatunku. Niby to stoner ale jednak przez każdą grupę podawany w innej, równie ciekawej formie. Do grona „tych bardziej rozpoznawalnych” co chwilę próbują dołączyć coraz to nowsze projekty. Wśród nich warto zwrócić uwagę na Prąd.
Początki zespołu sięgają 2009 roku jednak za oficjalny start członkowie uznają wydanie debiutanckiej EPki 7 lat później. W 2018 roku ukazał się debiutancki LP „Lot”. Na kolejny materiał przyszło nam czekać 3 lata. „Octotankerowi” przyszło pełnić niewdzięczną rolę następcy debiutu, który często jest weryfikacją umiejętności i mocy twórczych artystów. Czy zatem ośmiocylindrowiec zdał egzamin i warto po niego sięgnąć?
Przyznam szczerze wcześniej nie słyszałem „Lotu” ani debiutanckiej EPki zatem nowe wydawnictwo było dla mnie pierwszym kontaktem z Prądem. Już sama okładka daje słuchaczowi wyraźny sygnał, że raczej normalnie to tutaj nie będzie. Jak się później okazuje – te przeczucia są jak najbardziej słuszne.
„Octotanker” przynosi lekko poniżej 50 minut muzyki podzielonej na 8 utworów. I podobnie jak w przypadku zespołów wymienionych przed chwilą, powiedzieć o Prądzie, że gra stoner to jak nic nie powiedzieć. Nie ma co ukrywać – ewidentnie słychać tu, że mamy do czynienia akurat z tym a nie innym gatunkiem jednak Wrocławianie ubrali go w swoje szaty. I tak jak np. Red Scalp można kojarzyć z tomahawkami i pióropuszami tak Prąd ubrałbym w strój kosmonauty ponieważ te prawie 50 minut obcowania z „Octotankerem” to podróż poza naszą planetę.
W tym czasie usłyszymy stoner garściami czerpiący z klasyki grania psychodelicznego . Zręcznie wplątane są w niego elementy space/post rocka a nawet grunge ze złotych lat 90tych – początkowe fragmenty „Nothing We Know Can Remain” przypominają Alice In Chains z „Jar Of Flies”. Z kolei niektóre momenty „I Look Into The Sky” to U2 z początków kariery. Brakuje tu tylko Bono i Layne’a za mikrofonem. Chociaż w temacie wokalu nie można narzekać ponieważ świetnie radzi sobie z nim Marcin Gałkowski prezentując manierę specyficzną, trochę odjechaną od rzeczywistości, przypominającą momentami Weno Wintera z Sautrusa.
Marcinowi nie ustępuje reszta zespołu tworząc na prawdę bardzo dobrą warstwę muzyczną, której niesamowitą wartością dodaną jest produkcja materiału – bardzo czysta, przejrzysta i zrównoważona. W wielu fragmentach albumu świetnie dudni bas zachęcając słuchacza do tego by skupić się tylko i wyłącznie na nim. Ale jak to zrobić skoro pozostałe elementy warstwy muzycznej również „świetnie grają”?
Po przesłuchaniu „Octotankera” mogę bez wahania powiedzieć, że Prąd zdał egzamin i nagrał materiał, który broni się na tyle dobrze, że aż trudno uwierzyć, że to dopiero drugie wydawnictwo zespołu. Z drugiej strony mamy tu do czynienia z muzykami o kilkunastoletnim doświadczeniu. Wszystko to sprawia, że Prąd ma wszelkie argumenty do tego aby trafić do szerszego grona odbiorców. Sam chętnie posłuchałbym Wrocławian na żywo na jakiejś dobrej stonerowej imprezie typu Red Smoke Festival.
Jeśli miałbym doszukiwać się minusów ośmiocylindrowca to pierwszy do głowy przychodzi mi deficyt poligraficzny. Okładka stylizowana na komiksy lat 80/90 ubiegłego wieku aż prosi się o kontynuację we wkładce, której niestety w albumie nie ma.