Wielkimi krokami zbliża się koniec kolejnego roku. Od dłuższego czasu mamy okres jesienno-zimowy czyli szaro, buro i ponuro. Dzień jest na tyle krótki, że praktycznie całą jego jasną część człowiek spędza w pracy. Reszta dnia to już ciemnica totalna, która w znaczny sposób zawęża nam pole manewru zatem więcej czasu można spędzić w domu. Czas ten umilić może muzyka.
Pod jej kątem rok 2016 jest wyjątkowo udany i od ponad 2 miesięcy praktycznie co tydzień wydawcy częstują nas ciekawymi premierami. Zagranica szaleje ale i polska końcówka roku jest wyjątkowo udana. Prym wiedzie tutaj Mystic, który dla mnie osobiście staje się takim Nuclear Blastem krajowej sceny muzycznej, zrzeszającym praktycznie wszystkich moich ulubionych artystów (jedynie Acidzi uciekli do konkurencji;).
Nie mogę powiedzieć żeby do tej pory Organek należał do tego grona ale jedno jest pewne: w kadrowym zestawieniu wytwórni jest on zdecydowanie czarnym koniem i „flagowcem”, na którego można natknąć się w radiu, telewizji i Internecie (i tu boli mnie to, że inna perełka Mystica – Blindead nie ma takiej siły przebicia chociaż na nią zasługuje…). Ta popularność jest jak najbardziej zasłużona i „Czarna Madonna” zapewne znajdzie się w różnych tegorocznych podsumowaniach.
Debiut Organka był żywiołowy i energiczny. Nowy album jest inny – do dwóch wymienionych już czynników dołączyła większa dojrzałość i świadomość artystyczna (?). W efekcie tego otrzymaliśmy krążek bardziej zróżnicowany ale równie chwytliwy i wpadający w ucho przy pierwszym przesłuchaniu. Już rzucony na pożarcie przed premierą „Mississippi W Ogniu” wbijał się bezczelnie do głowy i nie chciał z niej wyjść. Jednocześnie zwiastował klimat inny niż prezentował „Głupi”. Początkowa część utworu ociera się o soundtracki do filmów Tarantino (cudo!). Dalej jest już inaczej ale niesamowicie przebojowo i chwytliwie.
A singiel nie jest jedyną petardą na „Czarnej Madonnie”. Już przy pierwszym przesłuchaniu wpadają w ucho inni przedstawiciele energicznego, garażowego rocka czyli „Wiosna”(ze świetnym refrenem ale pewnie tylko z tego względu, że sam należę do grona trzydziestoletnich;), „HKDK” i anglojęzyczne „Get It Right” oraz „Son Of A Gun”. I to by było na tyle jeśli chodzi o garażowe petardy.
Otwierająca krążek „Introdukcja” daje wyraźny sygnał, że będzie inaczej niż na „Głupim”. „Rilke” pozornie wprowadza album na właściwe tory. W momencie wejścia wysokiego wokalu szybko zdajemy sobie sprawę, że nadal jest inaczej niż oczekiwaliśmy. Bluesem ocieka „Ki Czort” z gościnnym udziałem Nergala oraz bujający „Ultimo”. Klimaty ogniskowe przywołuje akustyczny „Psychopomp”. Po nim dostajemy najbardziej klimatyczny fragment albumu – utwór tytułowy. Pozostaje nam jeszcze deser w postaci instrumentalnego „Warszawa, 17:11”.
Po jego zakończeniu bez dwóch zdań możemy być najedzeni ale oczy chciałby jeszcze „chociaż ten tutaj taki mały kawałeczek”. W ten sposób „Czarna Madonna” odpalana jest jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze. Z taką dawką energii i zróżnicowaniem nowy Organek może być świetnym towarzyszem długich podróży samochodowych. Jest to jeden z ciekawszych polskich albumów tego roku w kategorii muzyki lekkiej i przyjemnej i w nadchodzących zestawieniach na 100% będzie wysoko – zasłużenie;)
Trochę jestem zaskoczony jak bardzo „Mississippi W Ogniu” kojarzy mi się z „Kate Moss” z poprzedniego krążka. Jednak Twoja recenzja wskazuje, że są to pobieżne podobieństwa, więć tym bardziej zachęcony jestem do sprawdzenia 😉
Organek pozamiatał!