Wydana trzy lata temu „Presomnia” sprawiła, że dyskografia wrocławskiego zespołu z miejsca wylądowała w mojej kolekcji płyt. Na przestrzeni lat 2016-2020 zespół nagrał trzy wyraźnie różniące się od siebie albumy. Jednak każdy z nich wciągał i intrygował słuchacza w porównywalny sposób. Zatem nie mogę zaprzeczyć – już od dłuższego czasu czekałem na następcę „Presomnii”.
Przed premierą wydawnictwa zespół udostępnił dwa utwory. „Oizyia” rozpoczyna się bardzo spokojnie, z czystym wokalem. Jednak po kilkudziesięciu sekundach eksploduje i do gry wkracza ciężar i growl, który pełni momentami rolę swego rodzaju dodatkowego instrumentu. Jest to bardzo ciekawy zabieg, który dodatkowo podkręca atmosferę. „Thelo” z kolei nawet nie próbuje udawać tylko już po krótkim wstępie atakuje ścianą dźwięków. Jednak ze ściany tej wydobywa się sporo lżejszych, niesamowicie chwytliwych i inteligentnych fragmentów.
Obie zapowiedzi tylko podkręcały apetyt na „Nhemis” pozwalając zakładać, że będzie to kolejny świetny krążek w dyskografii MuN. Ale czy jest tak w rzeczywistości?
Album zaczyna się nietypowo. „Zmey” to instrumentalny utwór post rockowy przypominający całościowo dokonania Tides From Nebula. Jednak w przypadku MuN muzyczny pejzaż zmienia się zdecydowanie bardziej dynamicznie i zwyczajnie o wiele więcej się tutaj dzieje. Podobnie jest z „Arakne”, który jest prawdopodobnie najcięższym utworem w dotychczasowej dyskografii wrocławian.
Sporo przestrzeni pojawia się w „Apokaire” i zamykającym album „Anesy”. Po jego końcowych dźwiękach słuchaczowi może towarzyszyć spory niedosyt. Ale nie jest on spowodowany jakością nagranego materiału tylko jego ilością. „Nhemis” trwa niespełna 42 minuty ale czas ten mija w tak ekspresowym tempie, że z chęcią posłuchałoby się jeszcze 1-2 utworów, zwłaszcza że album jako całość prezentuje na prawdę bardzo wysoki poziom. Słuchając go mamy wrażenie, że jest to bezpośrednia kontynuacja „Presomnii” ale jednak nie – w rzeczywistości jest to kolejny zupełnie inny krążek w dyskografii zespołu.
Jest to jednocześnie kolejny album MuN, który trudno zaszufladkować. Mamy tutaj elementy stonera ale również pojawia się i post rock czy też post metal. W świecie ciężkich gitarowych brzmień wrocławianie utworzyli sporą przestrzeń dla swojej muzyki i czują się w tej przestrzeni coraz lepiej. Od premiery „Nhemis” minęło dopiero parę tygodni ale już z chęcią posłuchałbym czegoś nowego. Z chęcią też posłucham jak MuN brzmi na żywo ponieważ w ich muzyce drzemie olbrzymi potencjał koncertowy.