Po wydaniu „The Glowing Man” w 2016 roku Michael Gira zarzekał się, że w szeregach Swans nastąpi przewrót i kolejny album będzie czymś zupełnie innym. I w zasadzie rację można przyznać mu połowicznie ponieważ „leaving meaning.” faktycznie różnił się od poprzedników ale jednocześnie nadal był wydawnictwem, które wręcz ociekało stylem Swans. Na kolejny album przyszło nam czekać 4 lata – najdłużej po studyjnej reaktywacji w 2010 roku. „The Beggar” miał przynieść dalszą ewolucję muzyki i eksplorować tereny dotąd zespołowi nieznane.
Słuchając przedpremierowych zapowiedzi oraz patrząc na ostateczny spis utworów i ich czas trwania można było dojść do wniosku, że miało być jak nigdy a wyjdzie jak zawsze. „The Beggar” to 11 nowych kompozycji trwających ponad 2 godziny. Standardowo jak od czasów „The Seer” mamy tutaj jednego kolosa – tym razem trwającego prawie 44 minuty – tak długo jeszcze nie było! Natomiast obie przedpremierowe zapowiedzi w żaden sposób nie szokowały.
„Paradise Is Mine” brzmi jak bezpośrednia kontynuacja tego co mogliśmy usłyszeć na „leaving meaning.”. Nie uświadczymy tutaj prawie żadnego ciężaru. Został on zastąpiony hipnotycznym transem, który również nieziemsko wciąga. Tempo utworu nie powala, on sam trwa ponad 9 minut ale klimat stworzony przez zespół sprawia, że czas ten mija w błyskawicznym tempie.
Druga zapowiedź – „Los Angeles: City Of Death” to zupełnie inna bajka. Niespełna 3,5 minuty czasu trwania brzmi w świecie Swans jak pomyłka, wypadek przy pracy. Sam utwór jednak w żadnym stopniu pomyłką ani wypadkiem nie jest. Natomiast dość wyraźnie nawiązuje do wcześniejszych dokonań zespołu. Na podstawie obu zapowiedzi można było postawić śmiałą tezę, że należy spodziewać się ewolucji a nie rewolucji. I tak w zasadzie jest chociaż nie obyło się bez kilku niespodzianek!
Pierwsza z nich to otwierający album „The Parasite”, który faktycznie jest wyraźnym powiewem świeżości i czymś nowym. Dopiero po połowie utworu zaczynają pojawiać się elementy bardzo dobrze nam znane. Całość robi duże wrażenie tworząc bardzo hermetyczną i przytłaczającą atmosferę.
Absolutnym zaprzeczeniem „The Parasite” wydaje się być „Unforming”, który kojarzy się z letnią sielanką spędzoną w hamaku gdzieś w plenerze. To samo chciałoby się powiedzieć chociażby o utworze tytułowym, „No More Of This”, „Ebbing” czy „Why Can’t I Have…” ale nie da się ponieważ początkową arkadię burzy tutaj niesamowity niepokój i gęstniejąca atmosfera.
Osobną kategorię stanowi oczywiście „The Beggar Lover (Three), który jest niewiele krótszy od połowy meczu piłkarskiego. Tutaj również dzieje się dużo i bez problemu odnajdziemy sporo nawiązań do molochów z wcześniejszych albumów. Momentami jest ich wręcz za dużo i mimo tego, że bez problemu można przebrnąć przez te prawie 44 minuty to nic by się nie stało gdyby utwór ten trwał nawet 10 minut krócej. Jest to jedyny fragment wydawnictwa, w którym czuć można przedłużanie na siłę i w pewnym sensie sztukę dla sztuki.
Nie zmienia to faktu, że „The Beggar” i tak jest materiałem wyjątkowo trudnym w odbiorze i raczej skierowanym do fanów zespołu, „nowe rynki” za jego pomocą się raczej nie otworzą. Jednak jako fan zespołu od czasów „The Seer” często wracam to „The Beggar” i robię to z przyjemnością licząc na to, że Gira wraz ze Swans zaszczyci fanów jeszcze co najmniej kilkoma kolejnymi albumami.