Nie jestem wielkim fanem bluesa/folku/country ale Marka Knopflera uwielbiam. I nie jest ważne czy to jego twórczość solowa czy też stare wydawnictwa Dire Straits – praktycznie wszystko podchodzi mi bez większych zastrzeżeń. Dlatego ucieszyłem się gdy w sieci pojawiły się informacje o tym, że „coś się robi”. Jakiś czas minął, to „coś” nabrało kształtów, nazywa się Privateering, zawiera 2 krążki po 10 utworów i trwa prawie 90 minut. Jako, że nie jestem specjalistą od wyżej wymienionych gatunków to ciężko mi spojrzeć na ten album fachowym okiem, porównać z tym co się dzieje w branży. Ale, że to mój blog to zrobię to po swojemu. Ci, którzy oczekują klimatów Dire Straits czy „Border Reiver” z poprzedniego krążka i nie dopuszczają innej opcji, mogą sobie album odpuścić. Reszcie, której Knopfler podoba się w spokojniejszej odsłonie, Privateering na pewno się spodoba. Oczywiście wśród tych 20 utworów nie brakuje rzeczy żywszych (np. świetne „Corned Beef City”, „Got To Have Something” czy też „I Used To Could”) ale raczej nie są to żywiołowe petardy a ogólnie dominuje tu spokój i klimaty zdecydowanie wolniejsze. Wśród nich wyróżnia się piękny „Kingdom Of Gold”, który kojarzy mi się ze średniowieczą Anglią. Nie ustępuje mu utwór tytułowy, częściowo oparty na samej gitarze (tu czuję późną noc, dogasające ognisko i Marka ze swoim wiosłem) oraz „Gator Blood” (chociaż ten ma lekko denerwujące, piszczące fragmenty). Album nie jest jednoznacznie ukierunkowany. Częściowo mamy tu do czynienia z folkiem (ja to słyszę m.in. w „Radio City Serenade”), momentami jakby z muzyką filmową („Dream Of The Drowned Submariner”, „Haul Away”), jest tu też „Seattle” – jakby zapomniany kawałek z płyty z Emmylou Harris. Czasem człowiek czuje się jak gdyby był w jakimś przydrożnym klubie/saloonie i słuchał knajpianego bandu (np. „Don’t Forget Your Hat”, „Bluebird”, „Hot Or What”). No właśnie – bandu. W przypadku nowego dzieła artysty mam takie dziwne uczucie. Jego poprzednie krążki odczuwam jako dzieło Knopflera + ekipy towarzyszącej mu w nagrywaniu. Privateering natomiast do dla mnie dzieło zespołu, w którym Knopfler występuje. Nie wiem czemu tak jest, może dlatego, że album jest bardzo bogaty instrumentalnie, gitara Marka nie jest tu chyba dominatorem, raczej fajnie komponuje i uzupełnia się z resztą instrumentów i muzyków. Wszystko to składa się na bardzo dobre wydawnictwo, może brakuje tu jeszcze chociaż jednego żywszego utworu (podobno Knopfler stworzył ponad 30 utworów, pewnie coś by się znalazło;). Nie zmienia to faktu, że artysta mimo wieku nadal jest w bardzo dobrej formie. Mam nadzieję, że jeszcze co najmniej kilka krążków nam wygeneruje:)
I jeszcze na koniec. Pierwszy raz w życiu kupiłem album z serii „zagraniczna płyta – polska cena”. Zawsze odstraszały mnie te zabiegi oszpecające i brak książeczki. Tu też okładka jest oszpecona obwolutą tekstową a front logiem akcji ale booklet jest cały. Nie rozumiem zatem sensu tego całego zabiegu. Mój egzemplarz kosztował 39,99zł, wersja zachodnia, w której brakuje tylko tego znaczka i obwoluty jest ok 15-20zł droższa… Nie mogli już sobie tego odpuścić i wypuścić jedną, tańszą wersję? Nie jestem w stanie tego pojąć… Przemysł muzyczny jest cholernie dziwny.
Moja ocena -> 9/10
Edit: jestem po kolejnych kilkunastu przesłuchaniach, z każdym kolejnym Privateering staje się coraz lepszy. Jest to chyba najrówniejsza i najlepsza płyta w dotychczasowym solowym dorobku Marka.
W zasadzie to chyba nie słyszałem żadnego krążka Dire Straits w całości, ale podoba mi się sporo ich kawałków, które słuchałem na yt. Najbardziej „Romeo and Juliet” – kiedyś znalazłem kapitalną wersję z solówką na saksofon
Oj zdecydowanie musisz naprawić swój błąd – a to nawet nie będzie trudne bo na yt są ich krążki w całości;)
Z takich rzeczy mniej znanych uwielbiam „Down To The Waterline”, „Solid Rock”, „Telegraph Road” (to jest miazga!) i „On Every Street”.
Moje ulubione produkcje Marka to: 'on every street,’ 'golden heart’, i oczywicie 'seiling to Philadelphia’.
Na privateering potrzebowalem sporo czasu aby sie z nia oswoic. To plyta bardzo dojrzala, ambitna i poukladana. ma klimat.
Co do wersji zagraniczna plyta-polska cena to kupilem wlasnie taka za 39,99 i pudlko peklo mi w dloniach przy pierwszym otwarciu. ksiazeczka bardzo ladnie wydana, krazki takze estetyczne. Niestety material na plytach jest kiepsko nagrany. Ma sie wrazenie skompresowania materialu muzycznego (duzo lejacego basu i brak sceny). Pierszy i ostatni raz dalem sie skusic na taki badziew. Zamowilem juz sobie nawet wydanie zachodnie i mam zamiar poroznac material nagrany na obu. Tak czy siak polska wersja laduje na alledrogo.pl.
No „On Every Street” to jeszcze Dire Straits ale brzmi już jak solowy Knopfler.
Pudełka bym się nie czepiał, mi się wielokrotnie zdarzyły połamane boxy przy zagranicznych wydaniach(np.wyszczerbiony ząbek od trzymania płyty albo wyłamany „chwytak” książeczki) ale to już wina ludzi, którzy nieodpowiednio obchodzą się z towarem, który ma wylądować w sklepach.
Co do jakości to dziwna sprawa. Ja przeleciałem album EAC’em i mi go normalnie wykryło jako wersję zagraniczną.