Trudno uwierzyć w to, że od debiutu Korna minęło już ćwierć wieku. W tym czasie gatunek, do którego został zaszufladkowany zespół, zdążył przejść swoją złotą erę, okres stagnacji oraz przejść do lamusa. Filary gatunku już nie nagrywają, zeszły do podziemia lub odnalazły się w innym gatunku. Ekipa z Bakersfield zdaje się nie przejmować wydarzeniami z otoczenia i od lat robi swoje – raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem.
„The Nothing” czyli trzynasty krążek w dyskografii muzyków rodził się podobno w wielkich bólach. Po pierwszej zapowiedzi albumu w ogóle nie było tego słychać. „You’ll Never Find Me” brzmi dobrze: świeżo, żywo, potężnie. Utwór od razu wpada w ucho i wywołuje skojarzenia z czasami „Untouchables”.
Kolejne albumowe zapowiedzi, czyli „Cold” oraz „Can You Hear Me”, w moim przypadku przeszły bez echa. I tak jak w przypadku pierwszego uwagę przykuwały jeszcze ciężkie gitary i charakterystyczny bas, tak drugiego nie przesłuchałem do końca uznając utwór za średnio udany pop-metal. Jednak, jak to standardowo bywa w przypadku zespołów, na których się wychowałem, w dniu premiery krótko po północy byłem już po pierwszym przesłuchaniu. Nie zrobiło ono na mnie praktycznie żadnego wrażenia.
„The Nothing” nie jest albumem, który podchodzi już przy pierwszym kontakcie. Krążek ten wymaga kilku podejść. Przyznam szczerze, że nie miałem na nie ochoty jednak przy 3 czy 4 odsłuchu było już zdecydowanie lepiej. Z słuchaniem nowego albumu jest podobna sytuacja jaka miała miejsce w przypadku jego tworzenia – rodzi się w bólach.
Otwierający krążek „The End Begins” to nic innego jak intro będące ukłonem w stronę „Issues” i utworu „Dead”. Bez problemu odnajdziemy tutaj sporo podobieństw. W kontekście całości bardzo zyskuje „Cold”, który wraz z „You’ll Never Find Me” tworzy mocne otwarcie krążka. A co dalej? W zasadzie przekrój przez dużą część dyskografii zespołu. Na „The Nothing” Korn nie odkrywa Ameryki tylko opiera się na sprawdzonych schematach. I robi to dobrze bo po tych X przesłuchaniach bez problemu można dojść do wniosku, że nowy album to solidne wydawnictwo.
„The Darkness Is Revealing” i chociażby „Idiosyncrasy” to powrót do czasów „Take A Look In The Mirror” i „See You On The Other Side”. „The Seduction Of Indulgence” i „Surrender To Failure” to z kolei ukłon w stronę miniatur, których kilka znalazło się na „Issues”. Największą hybrydę krążka stanowi „Finally Free”, w którym oprócz odniesień do historii mamy również do czynienia z „pop-metalem”, o którym wspomniałem już w przypadku „Can You Hear Me”. Co ciekawe – ta „popowość” nie drażni na tyle aby oba utwory omijać. Można nawet powiedzieć, że są one przebojowe i wpadają szybko w ucho (o zgrozo!!). Podobnie jest z „H@rd3r”, w którym Davis zaprezentował bardzo ciekawą linię wokalną.
Smaczków i dobrych utworów jest tu więcej a wszystkie one sprawiają, że po przełamaniu pierwszych lodów nowego albumu słucha się na prawdę przyjemnie i każdy znajdzie tu coś dla siebie. „The Nothing” bez wahania można postawić obok „The Serenity Of Suffering” i na podium najlepszych albumów Korna nagranych w ostatnich 15 latach. Nie jest to z pewnością materiał przełomowy ale wzmacnia w dobrym stylu dyskografię ekipy z Bakersfield.