Przez wielu Oceanic uznawany jest za wzorzec grania post metalowego. O słuszności tego stwierdzenia można dyskutować bo w tym milenium powstało wiele naprawdę świetnych reprezentantów tego gatunku. Jedno jest natomiast pewne – Oceanic to genialne wydawnictwo. Niesamowita jest prędkość z jaką ewoluował styl Isis. Album ten od debiutu dzielą tylko 2 lata i przepaść muzyczna. Brud, ciężar i toporność, które stanowiły o sile Celestial tu są tylko dodatkiem do grania bardziej stonowanego, spokojniejszego. Oczywiście mocnych fragmentów tu nie brakuje i jest ich dość dużo ale nie są one maszyną napędzającą cały album, stanowią raczej uzupełnienie całości. Całości, której siłą są długie, rozbudowane, wielowarstwowe pejzaże muzyczne. Oceanic to 8 kompozycji, 2 z nich to rzeczy krótkie – trwające lekko ponad 2 i 3 minuty – można je traktować jako przerywniki. Reszta to rzeczy zdecydowanie dłuższe nie schodzące poniżej 6 minut. Rozmachem powala najdłuższy na płycie „Weight”, w którym to z każdą sekundą podnosi się napięcie by wszystko skończyło się przy magicznym 10:48 na wyświetlaczu. Dużą wartość dodaną w tym kawałku tworzy damski wokal – Marii Christopher. Maria zbyt zawiłego tekstu do wyśpiewania nie miała ale efekt końcowy jej współpracy z muzykami Isis robi ogromne wrażenie. Artystka na co dzień występująca w grupie 27 tu udziela się jeszcze w otwierającym płytę „The Beginning And The End” oraz „Carry” – w obu jej rola jest podobna a same utwory nie odbiegają poziomem od „Weight” chociaż nie mają takiego rozmachu. A jak już jesteśmy w temacie wokalu to ten główny nie zmienił się drastycznie w stosunku do debiutu. Dlatego gościnne występy pani Christopher w 3 utworach oraz gitarzysty Isis – Cliffa Meyera w zamykającym płytę „Hym” stanowią bardzo ciekawy dodatek. Zwłaszcza, że Meyer ma ładny kawał głosu, który prezentuje tu w wersji „czystej”. Wracamy do muzyki. Ekipa Isis z założenia nie tworzyła płyt będących zlepkiem przypadkowych utworów. Każdy z ich albumów ma jakąś myśl przewodnią, motyw. Tu przedstawiony jest on w książeczce (i np. na polskiej wikipedii;). Nie jest to może wybitna historia ale wszystko trzyma się kupy i nie ma się do czego przyczepić. Z resztą przy takim poziomie muzycznym Oceanic mógłby być dla mnie opowieścią o ścinaniu trawy kosiarką spalinową – nie teksty są tu najważniejsze;) Liczą się dźwięki generowane przez muzyków. I nawet wydzierany główny wokal dobrze komponuje się z resztą tworząc z nią niesamowitą całość. Do tej pory Isis porównywano do Neurosis czy Godflesh. Po premierze Oceanic porównania te stały się lekko nie na miejscu bo zespół stworzył swój własny styl: jedyny i niepowtarzalny w tamtych czasach.
Moja ocena -> 9/10