Fear Factory – Transgression

fear factory transgressionZ Fear Factory jest podobny problem jak z rosyjskim gazem. Ktoś od czasu do czasu przykręca kurek… Ekipa FF systematycznie przeplata wydawnictwa świetne z takimi, które świadczą o dość znacznym spadku formy. Transgression z pewnością nie należy do grupy „świetnych”. Ale mam też mieszane uczucia odnośnie wrzucenia go do tego drugiego kotła „tak po prostu”. Album dość wyraźnie dzieli się na dwie części: pierwsza wypada dobrze, momentami nawet bardzo dobrze, druga zdecydowanie słabiej. Nad całością wisi brzemię tego nieszczęsnego przykręconego kurka – w porównaniu chociażby z Archetype czy Obsolete Transgression brzmi grzecznie, jest wygładzony, bardziej stonowany. Brakuje tu tej mocy i ciężaru z kilku wcześniejszych krążków. Ma to też swoją „zaletę”(?) – album stał się o wiele bardziej przystępny dla przeciętnego odbiorcy. Kilka z utworów tutaj zawartych od biedy można by puścić w mediach bez strachu, że słuchacze nas przeklną. To lekkie spuszczenie z tonu słychać już od pierwszych dźwięków otwierającego album „540 000 Degrees Fahrenheit”. Niby gitary rzeźbią po staremu ale Bell śpiewa czysto i tylko od czasu do czasu mocniej się wydrze. Całe szczęście, że czyste partie wychodzą mu całkiem dobrze a sam utwór prezentuje się całkiem ciekawie. Powiew starych czasów bez problemu odnajdziemy w utworze tytułowym: tu mocnego Bella jest już zdecydowanie więcej, gitary również brzmią potężniej a mechaniczne riffy wgniatają w fotel. „Transgression” jest jednym z najmocniejszych momentów albumu. Podobnie jak następne w kolejce „Spinal Compression” i „Contagion”, które przypominają czasy Obsolete. Złego słowa nie można jeszcze powiedzieć o „Empty Vision”. Po tym utworze umownie można zamknąć pierwszą – tę lepszą część – krążka. Druga zaczyna się od „Echo Of My Scream”, który udaje metalową balladę. Utwór sam w sobie nie jest zły, jest całkiem dobry, ale brzmi jak solowy wyskok Bella. Z dotychczasową twórczością grupy łączy go tylko wokal Bella, innych śladów FF można tutaj z lupą szukać. I to z miernym skutkiem. Ale to jeszcze nic! W „Supernova” zespół odjeżdża jeszcze dalej. Sam kawałek zaś brzmi jak twórczość pop-metalowa. Nic tylko wrzucać „Supernovę” do radia, tv i potańcówki dla gimnazjalistów;) Fakt faktem – kawałek wpada w ucho ale raczej takiej kapeli nie przystoi i jest raczej powodem do wstydu niż dumy. Na duchu podnosi lekko „New Promise”, któremu daleko do największych osiągnięć FF ale i tak wypada zdecydowanie lepiej niż jego otoczenie bo tuż za nim znajdują się 2 potworki: „I Will Follow” i „Millennium” czyli covery U2 i Killing Joke. I to właśnie one są „transgressionowym” strzałem w stopę. Oba utwory lubię, zespoły również. Jeśli ekipa FF wzięła się za coverowanie to powinna dodać coś od siebie, przerobić, zmienić aranżację itp itd. Ale nie… Kawałki brzmią praktycznie jak oryginały, żadnej wartości dodanej… Byłbym to w stanie zrozumieć gdyby dorzucono je jako bonus do wersji specjalnej albumu. Niestety tutaj są one częścią pełnoprawnego materiału. Zatem tak na prawdę Transgression to nie 11 tylko 9 utworów. Na sam koniec zespół osładza nam lekko rozczarowanie kilkunastoma poprzednimi minutami. „Moment Of Impact” sprawia, że słuchacz  ma chęć dotrwania do końca albumu. Gdyby ten utwór wrzucono do pierwszej – lepszej części to tej drugiej mogłoby w ogóle nie być;) Kupujący album na BestBuyu dostawali w prezencie kawałek dodatkowy – świetny „Empire”. To właśnie on powinien stanowić pełnoprawną część krążka „podstawowego” zamiast coverów. No ale zespół wymyślił sobie inaczej… I teraz „Empire” trzeba słuchać w internecie zamiast z krążka. Nie jest to jednak największy „babol” jaki został popełniony przy tworzeniu tego albumu. Ciężko jednoznacznie ocenić Transgression, na szczęście jest to tylko zabawa zatem niech będzie z ocen cząstkowych:

Moja ocena -> 6/10

Jedna myśl nt. „Fear Factory – Transgression”

  1. Gdyby przerobić „I Will Follow” na klasyczne Fear Factorowe brzmienie, hm, wydaje mi się, że był by to utwór ciężki w odbiorze, bo też U2 jest wysoce odmiennym gatunkowo zespołem. Gdyby było jak w przypadku Black Sabbath/Cannibal Corpse to jeszcze. A tak jest całkiem w porządku, nieco ciężej, klimatyczniej. Sama płytka, przeciętniak jak mówisz, do poziomu „Archetype” jej bardzo daleko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *